ZAOLZIE |
Polski Biuletyn Informacyjny |
dokumenty, artykuły, komentarze, aktualności |
Numer 10/2005 (22) |
CIESZYN |
23 października 2005 |
|
||
Powtórka
z historii W wielu tradycyjnie polskich, zaolziańskich domach historię Polski, historię własnych stron rodzinnych, traktuje się ze szczególnym pietyzmem. Dziedzictwo ojców cieszy się tu dużym szacunkiem. Wystarczy sięgnąć na półkę domowej biblioteki. Znajdują się tam - pięknie we własnym zakresie oprawione tomy - broszurowanych ongiś książek, ze śladami wielokrotnego czytania, dowód przywiązania starszych pokoleń cieszyńskiego ludu do słowa pisanego i do własnej historii. W dwudziestoleciu międzywojennym czołowe miejsce - obok Pisma Świętego - zajął w tych zbiorach, wydany w r.1928 „Pamiętnik starego nauczyciela” Jana Kubisza z Gnojnika (autora pieśni „Płyniesz Olzo”, którego pomnik stoi na cieszyńskiej Górze Zamkowej), „Dowody polskości Śląska Cieszyńskiego” Wiesława Wojnara, „Polacy na Śląsku za Olzą” Witolda Sworakowskiego i wiele innych tytułów - dziś już białych kruków - poświęconych historii Śląska Cieszyńskiego, a w szczególności skrawka tej ziemi oderwanego od Macierzy w r. 1920, nazwanego wówczas Zaolziem. Takim właśnie białym krukiem jest książka Tomasza Janowicza „Czesi” – studium historyczno-polityczne, wydana w r.1936, przechowywana zapewne w niejednym z takich zbiorów. Choć czeska historia, a zwłaszcza odwiecznie negatywny stosunek czołowych postaci tego narodu do Polaków nie są mi obce, książka ta odświeżyła moją pamięć. Uświadomiła mi głębiej, iż powodem polonofobii już nawet czeskich budzicieli narodowych w wieku XIX – z Franciszkiem Palackim na czele – było ich rusofilstwo i brak zrozumienia dla polskich dążeń wolnościowych, które Czechom zawsze były obce. Autor książki przypomina znany fakt, że Czesi w swojej historii nigdy nie walczyli o swoją wolność i że w r. 1918 ta wolność została im podarowana m.in. dzięki zabiegom Polaków z Ignacym Paderewskim na czele. Książka Janowicza wydana została w r. 1936. Nie mógł więc autor znać dalszego biegu historii, bezwolnego poddania się Czechów Niemcom w marcu 1939 i ich wyzwolenia w r. 1945 prawie bez własnego udziału, nie licząc kilku dni praskiego powstania, które wybuchło w chwili, gdy Armia Czerwona była już na rogatkach miasta. Nie mógł też przewidzieć antypolskich knowań Benesza z bolszewikami w czasie drugiej wojny światowej, o których pisaliśmy w tegorocznym lipcowym numerze naszego biuletynu, omawiając książkę Marka K. Kamińskiego „Edvard Benesz kontra generał Władysław Sikorski”. Skąd się jednak wzięły tak silne probolszewickie dążenia tego nacjonalistycznego polityka czeskiego? W książce Janowicza zawarty jest m.in. opis grabieżczego działania legionu czeskiego, zaczerpnięty z niemieckiej wersji pamiętnika byłego dowódcy armii rosyjskiej na Syberii, generała Sacharowa „Die tschechischen Legionen in Sibirien”. Autor opisuje tu czeską woltę od poparcia Rosji carskiej, do poparcia bolszewizmu, które tak później cechowało Benesza i innych wiernych mu polityków czeskich. W listopadzie 1916 Czeska Rada Narodowa ogłosiła w Moskwie manifest wiernopoddańczy dla cara, z deklaracją że w razie utworzenia państwa czeskiego, na jego tron powołany zostanie członek dynastii Romanowych. Czesi uzyskali dzięki temu dostęp do obozów jenieckich na terenie Rosji, z których wyzwolili wszystkich swoich jeńców. Po rewolucji marcowej 1917 Masaryk zapomniał jednak o carochwalczej deklaracji i opowiedział się po stronie rewolucjonistów. Pozwoliło to na utworzenie samodzielnych czeskich legionów pod protektoratem i z finansowym poparciem Ententy. Ich celem miała być walka z bolszewikami, w rzeczywistości jednak faworyzowali oni bolszewików, uzyskując za to ich zezwolenie na wywiezienie do Czech ogromnego mienia, zrabowanego na Syberii. Nie działo się to bez wiedzy Benesza, ani Masaryka. Jak pisze autor książki „Czesi”, Masaryk w swoim dziele „Rewolucja światowa” mimo wszystko nie potępił syberyjskich zbrodni i rabunków czeskich legionarzy. Zaznaczył tylko, że wiadomości o mordach i rabunkach armii czeskiej w Rosji bardzo mu przeszkadzały w dyplomatycznych rokowaniach na temat utworzenia państwa czeskiego. Są to fakty we współczesnej Polsce prawie nieznane. Bardzo współcześnie brzmią natomiast słowa autora, ze wstępu do omawianej tu książki „Czesi”: „Jest niestety prawdą, że duża część społeczeństwa polskiego posiada tylko bardzo powierzchowne poznanie naszego zachodnio-południowego (obecnie południowego) sąsiada. Nie znamy /.../ rządzącego tam narodu czeskiego, jego psychiki i jego celów dziejowych /.../ znać prawdę o Czechach musi nie tylko część, ale cały ogół społeczeństwa polskiego /.../ tych Polaków, którzy /.../ za te lub inne korzyści, nader często dają się używać do agenturowania interesom politycznym Czech /.../”. No, może użylibyśmy obecnie nieco innej terminologii - choćby bez słowa agenturowanie - ale czy nie „za te lub inne korzyści” prawobrzeżna część Cieszyna aż roi się od czeskich napisów, choć nie mają tu one historycznego, ani politycznego uzasadnienia? Nikogo tu nie zastanawia brak napisów polskich po zaolziańskiej stronie granicy, gdzie powinny się znaleźć w myśl międzynarodowych gwarancji, a także umowy polsko-czeskiej zawartej 23 kwietnia 1925, której państwo czeskie nigdy nie realizowało. W przeciwieństwie do Czechów, rządzący powojenną Polską komuniści i wychowani w komunizmie Polacy, ochoczo wyrugowali z wszelkich map - obejmujących teren Zaolzia – historycznie polskie nazwy zaolziańskich miejscowości, zapominając nawet o gwarantowanej umowami dwujęzyczności. Cieszy więc wydana w tym roku w Cieszynie książeczka „Droga książęca – via Ducalis”, gdzie obok czeskojęzycznych nazw zaolziańskich miejscowości podano w nawiasie ich pierwotne, polskie brzmienie, choć – niestety – zabrakło tych polskich nazw, jak zwykle, na mapce obu części Śląska Cieszyńskiego zamieszczonej na rozkładówce. Czytając książkę Tomasza Janowicza o Czechach, zastanawiam się, czy my Polacy nie cierpimy przypadkiem na niską samoocenę? Piszę te słowa przed drugą turą wyborów prezydenckich 2005 i aż wierzyć się nie chce kiedy się słucha medialnej nagonki na tego z kandydatów, który szanuje polskie wartości narodowe, właśnie za jego patriotyzm oraz promowania tego kandydata, który te wartości odrzuca. Wieloletnie fałszowanie historii w czasach komunizmu spowodowało spustoszenie w umysłach młodych i nawet tych już nie najmłodszych Polaków. Zamiast czerpać naukę z przeszłości i korzystać z doświadczeń dawnych pokoleń, słyszy się nieustannie, że trzeba budować przyszłość bez oglądania się za siebie, co w konsekwencji może oznaczać powtarzanie ciągle tych samych błędów. Mam przed sobą książkę Janowicza, wydaną w r.1936 i czytam: „Takie bagatelizowanie jest złem wielkim; sprawdziliśmy to już w latach 1918-1920, gdy Czesi, korzystając z naszej wojny na kilku frontach, „braterskim” przez nas darzeni zaufaniem, zagrabili nam piękną połać odwiecznie polskiego Śląska i bezcenne skarby naturalne”. Cytat dotyczy stosunków polsko-czeskich, ale nie brak w naszej historii innych odniesień tego rodzaju. Pozostańmy jednak przy książce Janowicza. Jej rozdział pierwszy traktuje o stosunkach polsko-czeskich w minionych wiekach. Dzieci uczą się w szkołach o mariażu Mieszka I z czeską księżniczką Dąbrówką (Dobrawą) i przyjęciu tą drogą chrztu Polski. Nie wspomina się jednak w ich podręcznikach, że Czesi już wówczas zaczynali zezować w kierunku silniejszych, czyli Niemców. Autor książki opisuje te fakty posiłkując się kroniką Galla, dokumentu historycznego miarodajnego dla odtworzenia zdarzeń tej epoki. Dla interesującego nas szczególnie tematu Zaolzia ważne jest przede wszystkim to, co działo się w XIII i XIV wieku. W niekorzystnym dla Polski okresie rozdrobnienia dzielnicowego powstało ścisłe, antypolskie przymierze Czechów z krzyżakami. W r. 1254 zorganizowali z nimi wspólną wyprawę przeciwko słowiańskiemu narodowi polskiemu, a w r. 1300 Wacław czeski najechał na Polskę paląc i rabując, by wreszcie mianować się samozwańczo królem polskim. Ponieważ Czesi byli już w tym czasie zniemczeni, zalew ich urzędników, gnębiących Polskę był szczególnie groźny. Koalicja czesko-krzyżacka zaczęła się jeszcze bardziej zacieśniać za panowania Władysława Łokietka, który wreszcie w r. 1331 w bitwie pod Płowcami rozgromił krzyżaków – posiłkowanych przez czesko-niemieckie wojska króla Jana Luksemburskiego. Pomimo tego zwycięstwa Polska wyszła z tych nieustannych najazdów czesko-niemiecko-krzyżackich znacznie osłabiona. Kiedy po śmierci Władysława Łokietka jego syn Kazimierz Wielki objął tron polski, był świadom tego, że kraj wycieńczony czesko-krzyżackimi najazdami nie może się bronić w nieskończoność. Postanowił dać Polsce okres pokoju dla wzmożenia sił. Zawarł więc z Luksemburgami w r. 1333 pokój w Wyszehradzie, zostawiając w rękach czeskich Śląsk i księstwo płockie. Siły Polski odbudowały się dzięki temu pokojowi, lecz królowi nie starczyło życia na złamanie wroga. O tymczasowości ustąpienia przez Kazimierza Wielkiego ziemi śląskiej Czechom świadczy fakt, że mimo gwałtownych czeskich nalegań, utrzymał kościelną zawisłość Śląska od Polski. Wychował też polityków, którzy nie spuszczali z oczu celu odzyskania polskich ziem, którzy doprowadzili do odebrania 90 % ziem straconych w pokoju wyszehradzkim, jednak bez - wówczas stuprocentowo polskiego - Śląska. Choć Polska Jagiellonów udowodniła, iż praw czeskich do Śląska nie uznaje, pokój wyszehradzki stanowił kamień węgielny późniejszych czeskich roszczeń do Śląska Cieszyńskiego. Na nim oparli swoje rzekome prawa historyczne do tej ziemi, którymi operowali na paryskiej konferencji pokojowej po I wojnie światowej, choć pokój wyszehradzki podyktowany był koniecznością chwili i nie stanowił ze strony Kazimierza Wielkiego stwierdzenia czeskich praw etnicznych i historycznych do tej ziemi. Na domiar już pod koniec XV stulecia korona czeska dostała się na kilka stuleci Habsburgom, zaś sami Czesi - wraz ze Śląskiem - pod panowanie Austrii. Kiedy na skutek zaboru austriackiego w r.1772 oderwana została od Polski Małopolska i podporządkowana Habsburgom, stanowiska urzędnicze, podobnie jak na Śląsku, Austriacy powierzali tam wyłącznie Czechom, jako mogącym się porozumieć z ludnością zagrabionego kraju. Językiem urzędowym natomiast, tak jak na Śląsku zwanym wówczas austriackim, został język niemiecki. Ponieważ germanizacja nie miała na tych ziemiach powodzenia, czescy urzędnicy spełniali tam przez cały okres panowania austriackiego rolę germanizatorów. Do wszystkich spraw polskich - przez cały czas współżycia w austriackiej niewoli - odnosili się niechętnie. Szczególnie głęboką przepaść - w tym okresie wspólnej austriackiej niewoli – jak zaznacza Tomasz Janowicz - stanowiło czeskie stanowisko wobec polskich walk o odzyskanie niepodległości państwowej, wobec ideałów wolności narodów i zwalczania caryzmu oraz despotyzmu carskiego. Czesi potępili w czambuł polskie powstania narodowe, zaś pogrom Napoleona w Moskwie przyciągnął ich już na stałe ku Rosji, jako potędze rzekomo wszechmocnej. Paraliżowali wszystkie polskie wnioski w parlamencie austriackim od samego początku, aż do samego końca, a nawet jeszcze w czasie I wojny światowej. W tym miejscu ciśnie się znowu dygresja, odwołanie się do książki Marka Kazimierza Kamińskiego „ Edvard Benesz kontra generał Władysław Sikorski”, której autor opisuje prowadzenie przez Czechów takiej samej antypolskiej, prosowieckiej polityki w czasie II wojny światowej. Zestawienie lektury tych dwóch książek potwierdza ciągłość tej samej czeskiej, antypolskiej polityki uprawianej przez czołowych polityków tego kraju. Skoro już wspominam o książce prof. Kamińskiego, w której jest m.in. mowa o śmierci polskiego premiera - gen. Sikorskiego - w katastrofie lotniczej w czasie podróży do Moskwy, w trakcie rokowań federacyjnych z Czechami (nawiasem mówiąc w katastrofie, z której wyszedł cało jedynie czeski pilot Prchala), nasuwa się niezbicie skojarzenie z innym tragicznym zgonem, również w niewyjaśnionej katastrofie lotniczej. Tym razem nie chodziło o Polaka, lecz o słowackiego generała Sztefanika, ministra wojny pierwszego rządu czecho-słowackiego po I wojnie światowej. Jego samolot został w niewyjaśnionych okolicznościach zestrzelony przez Czechów tuż po tym, jak wizytował na Syberii czeskich legionistów. Wzburzony ich rabunkami i okrucieństwami próbował zaprowadzić w ich szeregach dyscyplinę wojskową. Jak pisze Janowicz, jako uczciwy człowiek Sztefanik nie zamilczał łotrostw legionarskich. Złożył w Pradze sprawozdanie o hańbie, jaką się okrył korpus czeski na Syberii i to mogło być przyczyną jego tragicznej śmierci.. Jeden z rozdziałów książki Janowicza poświęcony jest uciskowi czeskiemu na Słowacji po I wojnie światowej. Jest to temat nie poruszany w powojennej Polsce, choć prawdziwy i wielce bulwersujący, a żyją jeszcze, coraz mniej liczni świadkowie tamtego okresu. Na
lekcjach historii, ani Polski, ani Europy, nigdy nas nie uczono,
od kiedy i dlaczego naród słowacki żył przez stulecia pod
panowaniem Węgrów, którzy nigdy nie obchodzili się z nimi w rękawiczkach,
a przysłowiową stała się słowacka bieda. Tomasz Janowicz pisze w swej
książce, że stało się to w czasach Mieszka II, na skutek podburzenia
przez Czechów niemieckiego cesarza Konrada II przeciw Polsce i innym sąsiednim narodom słowiańskim. Zawładnięci
wówczas przez Niemców Łużyczanie już nigdy nie odzyskali swojej
suwerenności. Słowacy, których przez stulecia nic z Czechami nie łączyło,
w czasie pierwszej wojny światowej, gdy nie ulegało już wątpliwości,
że rezultatem wojny muszą być gruntowne zmiany w Europie, zaczęli -
jak inne narody - wykazywać pragnienie niepodległości. I wtedy pojawili
się Czesi. Zaczęli Słowakom wmawiać trudności własnego państwa dla
trzech i pół miliona ludności. Twierdzili, że ciężko będzie żyć
oddzielnie obydwu narodom. Obiecali Słowakom, że będą mieli własny
parlament i autonomiczny rząd, a język słowacki będzie w Słowacji językiem
urzędowym. Takie zobowiązanie złożyli czescy politycy Słowakom w
umowie zawartej w Cleveland dnia 7 października 1916
oraz w kolejnej, zawartej 30 maja 1918 w Pittsburgu. Opierając się
na tych gwarancjach, Słowacy nie spodziewając się jakiegokolwiek podstępu,
dali Czechom wszelkie pełnomocnictwa do pertraktacji z aliantami we wspólnym
imieniu. Czesi natomiast, jak podaje Masaryk w swoim dziele
„Rewolucja” na str. 233, uważali tę umowę za... „nieobowiązujące
przyrzeczenie”. Tragedia Słowaków poczęła się szerzyć szybkością
lawiny. Szybko usunięto nawet dzielnik z przyjętej początkowo nazwy
Czecho-Słowacja. Na Słowację runęły setki tysięcy czeskich urzędników
i rozpoczęła się brutalna czechizacja tej ziemi. Czesi obejmowali
wszystkie ważniejsze stanowiska w słowackiej administracji, samorządzie,
kolejnictwie, na poczcie itp. Lokowano tam masy czeskich urzędników, którzy
stracili posady po rozpadnięciu się Austrii. Rozczarowanie słowackie było
tym większe, że Czesi nastawili się nie tylko na ucisk, ale i na
wynaradawianie. Nie tylko usunęli dzielnik z wcześniej uzgodnionej nazwy
państwa Czecho-Słowacja, ale rozpoczęli akcję za wprowadzeniem narodowości
„czechosłowackiej”. Słowacy zrozumieli więc bardzo szybko cele
polityki czeskiej i że w nowym państwie, które uważali za swoje, nie będą
mogli żyć pełnią życia narodowego. Nie dziwi więc fakt, że
skorzystali z pierwszej nadarzającej się okazji i zaakceptowali
utworzenie w r.1939 – z poparciem Hitlera - separatystycznej Republiki Słowackiej,
na której czele stanął katolicki ksiądz Jozef Tiso. Nic też dziwnego,
że po prawie półwieczu istnienia komunistycznej Czechosłowacji po II
wojnie światowej, wkrótce po obaleniu komunizmu, Słowacy najpierw
opowiedzieli się za federacją, a niedługo potem utworzyli
samodzielne państwo słowackie. Ucisk na Słowacji niewiele się różnił od ucisku stosowanego w tym samym czasie na Zaolziu. Zmuszanie rodziców do oddawania dzieci do czeskich szkół poprzez zwalnianie z pracy, zamykanie granic dla polskiego słowa pisanego, propaganda kłamstw o Polsce, prześladowanie polskich kościołów, pozbawianie Polaków obywatelstwa i pracy, intensywna czeska kolonizacja tej ongiś czysto polskiej, bogatej ziemi, to tylko niektóre sposoby wynaradawiania polskich mieszkańców Zaolzia w wielonarodowej, międzywojennej Republice Czechosłowackiej. Nawet sfałszowane spisy ludności z r. 1921, kiedy to urzędnicy spisowi samowolnie wpisywali w ankietach narodowość ankietowanych, są dla Czechów niekorzystne. W republice liczącej ponad 13 milionów mieszkańców, stanowili zaledwie 50 procent ludności. Reszta to według tego spisu przeszło 3 miliony Niemców, ponad dwa miliony Słowaków i dalej kilkaset tysięcy Węgrów, kilkaset tysięcy Ukraińców, ponad 110 tysięcy Polaków (de facto ok. 140 tyś.) na niewielkim skrawku Zaolzia i kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców innych narodowości. I ta mniejszość czeska próbowała wchłonąć tych zabranych w zamieszaniu wojennym przedstawicieli innych narodowości, by za wszelką cenę zostać większością. Z respektem odnosili się, jak przez całe wieki, wyłącznie do Niemców. Autor książki nie mógł w r. 1936 przewidzieć dalszego rozwoju wydarzeń. Nie mógł przewidzieć, że Benesz już w niedługim czasie sam zaproponuje Polsce zwrot Zaolzia, że kilka miesięcy później jego następca Hacha podda całe Czechy pod protektorat niemiecki i że niedługo potem wybuchnie druga wojna światowa. Nie mógł przewidzieć, że Benesz podczas tej wojny znów będzie paktował z bolszewicką Rosją przeciw Polsce i że za te właśnie „zasługi” wobec Stalina dostanie od niego prezent w postaci Zaolzia, tego Zaolzia, którego najlepsi synowie ginęli w obozach hitlerowskich i na frontach, walcząc o wolność swej ziemi, polskiej ziemi. Kiedy w Jałcie i Teheranie przywódcy Zachodu zdradzili Polskę i pogrążyli ją na długie dziesięciolecia w sowieckiej niewoli, Czesi – wyzwoleni przez armie sojusznicze – nadal cieszyli się wolnością. Aż do r.1968 nie stacjonowały w Czechach sowieckie wojska okupacyjne. I bez nich doszło w r.1948 do komunistycznego puczu, po którym komunistyczne władze Polski przestały nawet zabiegać o zagwarantowanie praw mniejszościowych dla Polaków w komunistycznej Czechosłowacji, gdzie oczywiście nie zaprzestano ich wynaradawiania. Obok opluwania Polski i Polaków, komuniści zastosowali bardziej wyrafinowane metody wynaradawiania, niż ich nacjonalistyczni poprzednicy - i to niestety z dużym sukcesem. Podziw dla czeskiego, szwejkowskiego humoru i umiejętności spadania w każdej sytuacji na cztery łapy, przysporzyły Czechom wiele sympatii wśród tych Polaków, którzy są przez komunistyczne nauczanie wyzuci z patriotyzmu. Można by rzec, że dla wielu naszych rodaków Czesi stali się swoistym guru. Jakże inaczej można bowiem tłumaczyć fakt, że do decydowania o uroczystości odsłonięcia na polskiej ziemi polskiego pomnika, odbudowanego ze składek polskiego społeczeństwa, upamiętniającego walkę polskich legionistów o Polskę, zniszczonego w pierwszym dniu wojny przez hitlerowców, wprasza się do cieszyńskiego ratusza i jest słuchany, wysoki przedstawiciel czeskiej dyplomacji, który bez żenady dyktuje co należy, a czego nie należy robić, kiedy odsłaniać, a kiedy nie odsłaniać. Czyżby się Panu Konsulowi Republiki Czeskiej z Katowic zamarzyły „historyczne prawa Czechów do Ziemi Cieszyńskiej”, którą w styczniu r. 1919 w całości próbowali zdradziecko oderwać od Polski, zapędzając się aż pod Skoczów? Czyżby tak wytrawny dyplomata nie wiedział, że mieszanie się w wewnętrzne sprawy suwerennego kraju pobytu jest niedopuszczalne? Nas, pomimo obiekcji pana konsula RC – cieszy, że pomnik Ślązaczki, spiżowa cieszyńska Nike, stoi już na swojej granitowej kolumnie, choć wspartej na - nie do końca jeszcze gotowym - postumencie, u podnóża cieszyńskiej Góry Zamkowej. Wierzymy, że ofiarni członkowie Społecznego Komitetu Odbudowy tego pomnika wybiorą właściwy rangą termin jego uroczystego odsłonięcia i to bez prośby o zezwolenie konsula sąsiedniego państwa. Nas nie pytano o zdanie, gdy na Zaolziu odsłaniano pomniki czeskiego polakożercy – Petra Bezrucza... Chętnym do wsparcia Społecznego Komitetu Odbudowy funduszami na wykończenie Pomnika Legionistom Bohaterom Ziemi Cieszyńskiej i jego otoczenia podajemy numer konta: Bank Spółdzielczy w Cieszynie, nr
98 8113 0007 2001 0176 2231 0001 z
dopiskiem POMNIK.
|
||
W
zaolziańskim, polskojęzycznym „Głosie Ludu” z dnia 20 października
2005 przeczytaliśmy list wrocławskich uczestników obchodów 60-lecia
tej gazety, zatytułowany „Przykry koniec jubileuszu”.
Wydarzenie opisane tu przez gości z Wrocławia jest jak gdyby
wyjęte z książki Tomasza Janowicza sprzed prawie 70 lat, omawianej na
wstępie niniejszego serwisu. Przytaczamy jego fragmenty. A
oto powtórzenie historii
/.../
W jednej z cieszyńskich gospod [czesko-cieszyńskich] spotkała nas
jednak niemiła niespodzianka. Kiedy siedzieliśmy przy jednym ze stolików,
przy innym zaczęły się mało sympatyczne komentarze na temat Polaków.
Jeden z naszych gospodarzy został rozpoznany przez biesiadujących
Czechów i zaczęło się. Szkoda tylko, że nie mieli oni na tyle
cywilnej odwagi, żeby do nas podejść i normalnie porozmawiać, a
jedynie mruczeli sobie coś pod nosem. Bardziej zrozumiali i odważni
stali się, kiedy opuszczali gospodę. Usłyszeliśmy: „Wy Polaki też
już się zbierajcie”, a kiedy zamknęły się za nimi drzwi: „Poloki
na hoki”. Czyżby dopiero za drzwiami poczuli się pewni siebie, czy
się obawiali, że nas było więcej. Przykro o tym wszystkim pisać,
ale też nie sposób przejść nad tym do porządku dziennego. Zróżnicowanie
etniczne Śląska Cieszyńskiego nie jest nam obce. Zdajemy sobie sprawę,
że codzienna koegzystencja różnych narodów żyjących na tym samym
terenie nie jest rzeczą prostą, ale czy to usprawiedliwia obrażanie
Polaków przez Czechów. Czy muszą odczuwać, że nie są tu mile
widziani, skoro na tym terenie mieszkają od stuleci. Są u siebie, a
nie obcy i nieproszeni, jak chcą ich postrzegać niektórzy
przedstawiciele większości czeskiej. /.../
Szkoda tylko, że Czesi którzy nas obrazili, nie pomyśleli, że
przy naszym stole mogą siedzieć nie tylko Polacy-Zaolziacy, ale także
i Polacy z Polski, choć... czy to ma znaczenie. Ich postawa świadczy o
braku elementarnych zasad kultury, szacunku dla innych osób, żeby nie
użyć mocniejszych słów, po prostu o zwykłym chamstwie /.../. * * * No właśnie, czy to ma znaczenie? Polak to Polak, sympatii południowych sąsiadów nie zdobędzie..., ale czy naprawdę jest nam to potrzebne? .
M.U. |
||
|