ZAOLZIE

Polski Biuletyn Informacyjny

dokumenty,  artykuły, komentarze, aktualności

Numer 7/2007 (43)

CIESZYN

23 lipca 2007

wersja do druku  MS Word  (doc)

   powrót do strony głównej   www.zaolzie.org  

 


SPIS TREŚCI

1. SZKOPYRTOCY Alicja Sęk

2. SZYFROGRAMY Alicja Sęk

3. ŻYCZENIE Paweł Kubisz 

 

„SZKOPYRTOCY”

 

- W ODNIESIENIU DO WŁASNEJ ZIEMI

 

Czytelnicy spoza Zaolzia pytają, co oznacza czasem przez nas stosowane, gwarowe słowo „szkopyrtok”. W moim mniemaniu wyraz ten wywodzi się z ironicznie zastosowanego czeskiego słowa „škoprtnout”, przewrócić się – w przypadku szkopyrtoka: odwrócić się od swoich korzeni. Zjawisko to było już znane naszym przodkom i traktowane przez nich z dużym despektem, zwłaszcza z tego powodu, że zgodnie ze znanym, ogólnopolskim powiedzeniem „Poturczeniec gorszy Turka”, zaolziańscy szkopyrtocy, by udowodnić swoją „czeskość”, stają się zwykle zagorzałymi antypolakami.

Dziś, w epoce nasilania się globalizmu, zjawisko szkopyrtoctwa paradoksalnie znów zaczyna przybierać na sile. Zaolziański „Głos Ludu” z dn. 28 czerwca br. w rubryce Hyde Park (publikującej listy czytelników nie zawsze zgodne z opiniami redakcji, w jedną bądź w drugą stronę), pod nagłówkiem „Ulegamy asymilacji”, zamieścił list czytelnika, który utwierdził mnie w przekonaniu o bliskości pomiędzy „szkopyrtoctwem” i globalizmem. Autor  Tomasz  Stonawski - w kontekście likwidacji polskiej szkoły w Trzyńcu na Tarasie, o której już kilkakrotnie pisaliśmy - najwidoczniej aprobując tę antypolską decyzję rady miasta z burmistrzem Věrą Palkovską* na czele - napisał  m.in.: „[...] Mniejszość polska u nas, wraz z wielu innymi mniejszościami na całym  świecie, ulega asymilacji [...] to zjawisko całkiem naturalne. Oglądamy czeskie programy, strony internetowe pisane po czesku, bardziej interesujemy się polityką czeską. To wspaniały dowód na to, że ludzie na Zaolziu nie żyją odizolowani, nie płaczą, nie żyją w iluzjach. Są, de iure i de facto, pełnoprawnymi obywatelami Republiki Czeskiej i, logicznie, czują się z nią mocno powiązani, a także z narodem czeskim. Uważam, że najważniejsze jest żyć w pokoju z wszystkimi ludźmi i zapobiegać wytwarzaniu strefy konfliktów, (bo życie to nie eksperyment!!!)”.

Ja osobiście też chciałabym „żyć w pokoju ze wszystkimi ludźmi i zapobiegać wytwarzaniu strefy konfliktów”, którą niestety wytwarzają takie sprawy, jak decyzja rady miasta Trzyńca o likwidacji polskiej szkoły, spełniającej wszelkie warunki dla swego istnienia jako szkoły mniejszościowej, łamiąca nie tylko prawa mniejszości, ale i prawa człowieka, gwarantowane przez konwencje międzynarodowe.

 Dla mnie poza „bezkonfliktowym życiem ze wszystkimi ludźmi”, liczy się jednak również moja godność osobista i szacunek dla moich Przodków, którzy dla tej godności gotowi byli ponosić najwyższe ofiary. Oni wiedzieli, że nie życie w dobrobycie, lecz życie godne, godność człowieka, to nie eksperyment. To godność i wierność ideałom winna wyróżniać człowieka spośród innych istot żywych.

Agitacja typu ulegamy asymilacji, to właściwie coś więcej, niż „szkopyrtoctwo”. To cały program sukcesywnej depolonizacji, konsekwentnie realizowany niestety nie tylko przez czeskich szowinistów, ale i przez niektórych czołowych zaolziańskich pseudodziałaczy. Naocznym przykładem takiego działania jest cała otoczka likwidacji polskiej szkoły w Trzyńcu**, nie wspominając nawet nazwiska jej byłego dyrektora.

Wina za zobojętnienie narodowe wielu młodych zaolzian nie leży wyłącznie – mówiąc umownie – na lewym brzegu Olzy. Ponoszą ją w dużej mierze ignoranci mieszkający po prawej stronie tej rzeki W Głosie Ludu z dn. 5 czerwca br., w rubryce „Moim zdaniem”, zamieszczono felieton autorski red. Jacka Sikory „Co to za kraj?”, który w pełni odzwierciedla i moje odczucia. Pozwolę sobie zacytować jego obszerne fragmenty: „Spotkałem przed tygodniem kolegę. Był wyraźnie wzburzony. To mnie zaskoczyło, bo kumpel jest znanym folklorystą i miłośnikiem wszystkiego, co ludowe, a wracał właśnie z Polski, z drugiego już Dnia Tradycji i Stroju Regionalnego – Co z tobą? Nie lubisz już folkloru? – zapytałem.

- Impreza w porządku – odpowiedział – Coraz lepsza. Ale wkurzył mnie jeden facet. Podchodzi do mnie i pyta: ‘Ten chór Zgoda to z Czech jest?’. Mówię, że z Nieborów koło Trzyńca. A on na to: ‘ Z Trinca? To dlaczego nie śpiewa po czesku?’. Ręce mi opadły, zwłaszcza, że zapewniał, że jest ‘ z tela’... Czyli stąd, a niczego nie rozumie, nie wie, że istnieje Zaolzie i że tam mieszkają Polacy...

No tak, nie raz już pisałem o tym, że dla przeciętnego mieszkańca prawobrzeżnego Śląska Cieszyńskiego Zaolzie to po prostu Czechy. Nie trafia do nich, że Republika Czeska to nie tylko Czechy, ale i Morawy, no i kawałek Śląska. O tym ostatnim mogliby przynajmniej coś wiedzieć. Jeśli już nie ze szkoły, to na pewno z domu i z regionalnych gazet. Ale nie – idziemy na Czechy, jedziemy do Terlicko, Trinec, a w Hawirow jest świetna impreza...”

Nie zawsze i nie we wszystkim się zgadzam z tym, co pisze Głos Ludu, ale pod tym tekstem podpisuję się w stu procentach. Ignorancja wielu spośród tych, co mieszkają w Macierzy jest w tej kwestii niebywała. Trudno się dziwić, że tych bardziej zahartowanych zaolzian to męczy, mniej zahartowanych boli, pozostałych irytuje i odstręcza. Nie na wiele się zdaje tłumaczenie sobie, że do „Trinca na Czechy” chodzi po prostu odmiana mentalnego szkopyrtoka, wyhodowana przez komunę w czasach PRL-u, która trzyma się mocno nawet po 17 latach RP i nadal czuje się całkiem dobrze, delektując lekturą Urbanowego „Nie”, którego pełno jest w cieszyńskich kioskach, gdzie o nabycie dobrej prasy niebywale trudno. W tej sytuacji nie dziwi mnie, że autor listu zamieszczonego w Hyde Parku w GL, podobnie zresztą jak wielu innych Zaolzian, bardziej niż Polską, dla której przez dziesięciolecia stanowili temat tabu, interesuje się polityką czeską i czeskimi sprawami.

Alicja Sęk

___

* z wywiadu GL z dn.30.06.07 z panią V.P: „Pochodzę z mieszanej rodziny, w której jest wielu Czechów i wielu Polaków, zarówno ze strony matki, jak i ze strony ojca [...] W Trzyńcu nie ma konfliktu narodowościowego, którym trzeba by się było zająć. [...] Jestem kosmopolitą, bardzo tolerancyjnym człowiekiem”.

** z tegoż wywiadu: „Miało miejsce spotkanie z Kongresem, potem z panem Wantułą. (wice-prezesem Rady Kongresu Polaków – red.) [...] Nikt nie zauważył, żeby był jakiś problem”.  

*   *   *

 

 

 

 

SZYFROGRAMY:

- W SPRAWIE KATYNIA,                      

- PRZYRZECZENIA ZWROTU MIENIA

 

DLA ZACHOWANIA TWARZY...

W marcu br. – w związku z 60 rocznicą podpisania Układu o przyjaźni i wzajemnej pomocy między Rzecząpospolitą Polską a Republiką  Czechosłowacką – cytowaliśmy fragmenty książki Marka K. Kamińskiego „Polsko-Czechosłowackie stosunki polityczne 1945-1948”. Zapoznawszy się uprzednio z tym opracowaniem naukowym, z zainteresowaniem sięgnęłam po nową pozycję, dotyczącą tej samej problematyki i tego samego okresu, która ukazała się kilka tygodni temu na rynku wydawniczym.

Jako kolejna w serii Biblioteca Tesseniensis wydana została książka „Zaolzie w świetle szyfrogramów polskiej placówki dyplomatycznej w Pradze oraz Ministerstwa spraw zagranicznych w Warszawie 1945-1949” Jiřího Friedla. Podobnie jak inne pozycje książkowe tej serii, publikacja J. Friedla - w  okazałej oprawie - ukazała się staraniem Ośrodka Dokumentacyjnego Kongresu Polaków w RC i Książnicy Cieszyńskiej. Gromadzi dokumenty przechowywane w nie zawsze i nie dla każdego dostępnych archiwach.

Sugerując się bardziej nazwiskiem autora niż samym jednoznacznie brzmiącym tytułem książki, sięgnęłam po nią z przekonaniem, że zgromadzono w niej dokumenty obu stron, dotyczące wymienionego okresu, związane z Zaolziem. Dopiero wgłębiając się w lekturę uświadomiłam sobie, że książka prezentuje tylko polskie dokumenty, dotyczące powojennych działań polskiej dyplomacji w sprawach żywotnie dotyczących losów Zaolziańskiej Ziemi. Pociągnięć strony czeskiej dotyczą tylko niektóre przypisy autora do opublikowanych polskich szyfrogramów.

Nie znam autora książki. Z jego nazwiskiem zetknęłam się pierwszy raz w życiu na jej stronie tytułowej. Przyznam jednak, że zdziwiło mnie nieco, iż placówki, zajmujące się ze swego założenia historią – Ośrodek Dokumentacyjny Kongresu Polaków w RC i Książnica Cieszyńska z prawobrzeżnej części miasta – zebranie wyłącznie polskich dokumentów, z polskich archiwów, powierzyły czeskiemu autorowi. Jestem przekonana, że polskiemu historykowi, posługującemu się językiem polskim, byłoby o wiele łatwiej choćby z odczytywaniem odręcznych sprawozdań i notatek na marginesie dokumentów.

 

... W SPRAWIE KATYNIA  -

 

Jest też inny aspekt tej sprawy. Wiadomo, że punkt widzenia zależny jest od punktu siedzenia. Autor książki, choć często cytuje M. K. Kamińskiego i korzysta z tych samych, co on źródeł, zdaje się nie dostrzegać zażartego antypolonizmu Beneša i jego ekipy, ani ich prosowieckich, antypolskich poczynań. Ba. Nawet wzmiankując we wstępie o Katyniu, robi to enigmatycznie, unikając wypowiedzenia prawdy o tej sowieckiej zbrodni. Jakże bowiem odczytać sformułowanie: „Odkrycie mogił katyńskich oraz nieuregulowane stosunki polsko-sowieckie, (na których zaciążyła zwłaszcza sowiecka aneksja wschodniej części Polski po 17 września 1939) doprowadziły do izolacji rządu polskiego w Londynie. Dla czechosłowackiego rządu emigracyjnego stało się jasne, że „londyńscy Polacy” nie będą po wojnie ich partnerem. Sowiecki dyktator Józef Wissarionowicz Stalin wykorzystał fakt, że gen. Władysław Sikorski zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o zbadanie przyczyn śmierci polskich oficerów. Oskarżył rząd Sikorskiego o nastroje proniemieckie i zerwał z nim kontakty dyplomatyczne”. Nie sądzę, by zamierzeniem autora było pokazanie prosowieckiego oblicza Beneša i jego ekipy. Niezorientowany czytelnik nie dowie się też z tych sformułowań, kto popełnił katyńską zbrodnię, choć sprawstwo tej zbrodni nie budzi już dziś najmniejszej wątpliwości. Czytelnik nie dowie się też z lektury Wprowadzenia do omawianej książki, że to polski rząd emigracyjny był od samego początku uznawany przez Francję i Wielką Brytanię, gdy tymczasem Beneš ze swoją ekipą długo jeszcze o to uznanie musiał zabiegać, choćby z tego powodu, że państwa te uznawały rząd praski, który po panicznej ucieczce Beneša z kraju (po jego tragicznych w skutkach pociągnięciach politycznych z jesieni 1938), powstał jako legalny rząd Czechosłowacji i choć zapisał się haniebnie w historii swego państwa, był legalnie uznawanym rządem. Słowa „Dla czechosłowackiego rządu emigracyjnego stało się jasne, że „londyńscy Polacy” nie będą po wojnie ich partnerem” tchną niejako pogardą dla polskich polityków emigracyjnych.

   

...CZYŻBY NIE Z CZESKIEJ INICJATYWY ZWROT ZAOLZIA?

 

Rozumiem, że książka dotyczy innego okresu historii wzajemnych stosunków polsko-czechosłowackich, ale skoro już próbuje się sugerować czytelnikowi monachijskie podłoże powrotu Zaolzia do Polski w r. 1938 choćby słowami – cytuję „Czechosłowaccy politycy pokładali nadzieje w „moskiewskich Polakach”. Uważali, że uznają oni czechosłowackie granice sprzed układu monachijskiego i nie będą uważać kwestii cieszyńskiej za sporną”, warto byłoby wspomnieć o dokumentach z polskich i czeskich archiwów - o których czescy historycy jakimś dziwnym trafem nie chcą pamiętać – jednoznacznie wskazujących, iż to strona czeska z własnej inicjatywy, jako pierwsza, zaproponowała Polsce przejęcie Zaolzia w r. 1938. Prof. Stanisławska korespondencję w sprawie tego zwrotu z września 1938 opublikowała w Polityce w r. 1958, dokładnie w dwudziestolecie odnośnych wydarzeń (a może i wcześniej gdzie indziej?). Czescy autorzy nadal konsekwentnie pomijają te fakty milczeniem.

To tyle na marginesie niespełna trzydziestostronicowego wprowadzenia do zasadniczej publikacji.

 

W SPRAWIE SAMYCH SZYFROGRAMÓW

Lektura szyfrogramów jest oczywiście wciągająca. Posiadając określony zasób wiedzy na tematy poruszane na żywo przez przedstawicieli ówczesnej polskiej dyplomacji, można sobie znakomicie dokreślić obraz powojennej gehenny zaolziańskich Polaków, ten zachowany w pamięci, ten znany z lektury i ten z opowiadań nieco starszego pokolenia.

Interesująco przedstawiona została przez autora sprawa i postać pierwszego powojennego ambasadora Polski w Czechosłowacji, Stefana Wierbłowskiego, budząc pewne skojarzenia z niezwykle dla wielu starszych zaolzian sympatyczną postacią wicewojewody katowickiego, a od r. 1947, kiedy wreszcie zezwolono na otwarcie konsulatu w Ostrawie, jego pierwszego konsula - Stefana Wengierowa. Obaj – nie związani pochodzeniem z Zaolziem – byli szczerze oddani zaolziańskiej sprawie i... jak już nikt inny po nich, próbowali coś dla zaolzian i zaolziańskiej sprawy zdziałać.

Postać Stefana Wierbłowskiego była mi dotąd znana tylko z lektury, jako tego z powojennych polskich ambasadorów w Pradze, który konsekwentnie bronił zaolzian, którym powojenne władze czeskie odmawiały przyznawania wszelkich praw. Nie wiedziałam natomiast, jak bardzo był on znienawidzony przez czeskich polityków i że to w końcu oni przyczynili się pośrednio do jego odwołania z tego stanowiska i zastąpienia go przez Józefa Olszewskiego, ugodowego polityka, któremu zaolziańskie sprawy były raczej obojętne.

Stefana Wengierowa poznałam osobiście w znacznie późniejszym okresie. W czasie, gdy czeskie władze wszelkimi sposobami próbowały nie dopuścić do otwarcia konsulatu w Ostrawie, a zwłaszcza do tego, by konsulem został Stefan Wengierow, sprawy polityki były mi odległe. Nazwisko to, podobnie jak nazwisko przedwojennego konsula Leona Malholmmé (o którego późniejszych, tragicznych losach i rozstrzelaniu w Starobielsku, dowiedziałam się z przypisów książki), było w domu moich Rodziców często powtarzane.

Szyfrogramy polskich dyplomatów z Pragi do ich zwierzchników w Warszawie nie wspominają oczywiście o wcześniejszej działalności Stefana Wengierowa na stanowisku wicewojewody katowickiego. Jest w nich jednak mowa o zaciekłości, z jaką czescy politycy nie chcieli się zgodzić na objęcie przez niego stanowiska ostrawskiego konsula i nie zgodzili do końca, by było to stanowisko konsula generalnego. Stefan Wengierow, jeszcze jako wicewojewoda śląski w Katowicach, był organizatorem akcji pomocy żywnościowej dla zaolziańskich Polaków, którym Czesi po wojnie przez dłuższy okres czasu konsekwentnie odmawiali wydawania kartek żywnościowych, zaś żywność przysłaną z Polski w ramach tej akcji skonfiskowali na własny użytek. Lektura szyfrogramów i depesz dotyczących działalności Stefana Wengierowa na stanowisku konsula w Ostrawie daje wyraźny obraz konsekwentnej likwidacji przez Czechów wszystkiego, co było związane z polskością Zaolzia i co mogłoby zagwarantować zaolzianom ich  dalsze trwanie w polskości i kultywowanie tradycji przodków. W szyfrogramach i depeszach konsula Wengiewrowa czytamy o jego staraniach przeciw likwidowaniu polskich organizacji młodzieżowych i sportowych (łącznie z zabraniem boiska i mienia znanego klubu sportowego Polonia tuż obok dawnego karwińskiego dworca kolejowego) oraz spółdzielczości spożywczej (wraz z zaborem jej mienia), poprzez odgórne włączanie tych organizacji i spółdzielni w struktury odpowiednich organizacji czeskich. Jest też mowa o przejęciu przez czeskie instytucje finansowe polskiego Towarzystwa Oszczędności i Zaliczek. Są zapisy o nieudanych próbach włączenia Śląskiego Kościoła Ewangelickiego w struktury kościoła czeskobraterskiego. Jest mowa o przeszkodach stawianych na drodze do przywracania polskiego szkolnictwa na Zaolziu i informacja o pierwszym powojennym rozbiciu administracyjnym Zaolzia poprzez przyłączenie niektórych miejscowości z polską ludnością do czysto czeskich powiatów, do czego w późniejszym okresie doszło ponownie i to w znacznie szerszym zakresie. W celu bezkompromisowej depolonizacji poprzez zmiany struktury administracyjnej, zabronionej np. przez obecne założenia polityczne Unii Europejskiej zlikwidowano powiat czeskocieszyński i całą południową część Zaolzia z dużym odsetkiem ludności polskiej, przyłączono administracyjne do czeskiego powiatu frydecko-misteckiego, zmniejszając w ten sposób proporcje statystyczne, a tym samym ograniczono decydowanie Polakom w ich własnych sprawach.

 

PRZYRZECZENIE ZWROTU MIENIA

Bardzo interesujący z dzisiejszego punktu widzenia jest dokument nr 290, z 17 stycznia 1949. Dotyczy on nigdy nie zrealizowanego zwrotu zaolziańskim Polakom mienia ich przedwojennych organizacji. Jest w tym dokumencie mowa o oficjalnej decyzji przekazania całego polskiego majątku społecznego „na ręce Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego”. Strona polska, reprezentowana w tym wypadku przez Stefana Wengierowa, uznała to za wiążące, natomiast strona czeska nigdy tej decyzji nie spełniła, dla zamydlenia oczu podciągając polskie mienie społeczne pod konfiskowany wówczas majątek poniemiecki, o czym już wielokrotnie pisaliśmy. Kiedy po zmianach ustrojowych, po roku 1989 Polacy zaolziańscy zaczęli się ponownie upominać o zwrot zrabowanego im mienia, nowe czeskie władze zaczęły argumentować i nadal argumentują, że tamte, przedwojenne organizacje poza Macierzą Szkolną, której też mienia nie oddano, nie mają następców prawnych. Jak wynika z przytoczonego dokumentu i to twierdzenie obecnych czeskich władz mija się z prawdą, gdyż taki następca prawny został w r. 1949 przez samych Czechów ustanowiony. Niestety mienie skradzione zaolziańskim Polakom przez oficjalne, jeszcze wówczas nie komunistyczne, władze czeskie, do dziś nie zostało oddane.

Z uwagi na inny niż omawiany czasokres, czytelnik szyfrogramów nie może się też dowiedzieć, że polskie władze komunistyczne w r. 1958 sprezentowały to mienie czeskim komunistom (patrz odnośny Układ PRL-CzSRS, opublikowany w poprzednim PBI-Z), ani też, iż nieoddanie Polakom mienia w latach dziewięćdziesiątych znalazło zwolennika w osobie ówczesnego premiera a obecnego prezydenta RC. Nie dowie się też, że – paradoksalnie – za nieoddaniem polskiego mienia Polakom zaolziańskim optuje nawet, „reprezentant wszystkich Polaków” na Zaolziu – Rada Kongresu Polaków w RC, współwydawca omawianej tu publikacji.

Książka J. Friedla liczy wraz z przypisami przeszło 300 stron. Uważam, że można ją polecić każdemu, kto interesuje się powojenną historią Zaolzia, gdyż z zamieszczonych w niej dokumentów można samemu wysnuć odpowiednie wnioski i dowiedzieć się wielu faktów ukrytych przed oczyma zwykłego szperacza w niedostępnych archiwach.

 

Alicja Sęk

 

 

 

 

 

Paweł Kubisz

 

ŻYCZENIE

 

Nad trumną moją niech mi nikt nie płacze
Niech tylko jęczą mi wichrów uploty.
I siwy sokół w błękitach zakracze –
Nad trumną moją, krzyk łzawej tęsknoty.

Nad trumną moją – niech mi nikt nie płodzi
Łez co rzęsiście po świecie rozsiano...
Prędzej przekleństwo niech się w ustach zrodzi –
I wiecznej wzgardy zapomnienia wiano!

Ja nie chcę skargi, co tchnie blagą słowa
Lub krakających, kruczych modłów świata –
Niechaj mię grabarz samotnie pochowa,
A chwasty rosną na grobie przez lata...

Ja nie chcę płaczu – co bywa zmyślony
Ja chcę tej drwiny, co gniotła mię wcześnie!
Niech mi nie dzwonią rozpętane dzwony –
Niech tylko wicher zanuci boleśnie.

Niech przyjdzie ona, co mi była wierną,
Ona samotna w białych sukien wzorze –
I rzuci grudę w dół przepaść bezmierną
I szepnie słowa: Bądź litościw Boże!

 

         Wiersz wybrany został z wydanego w r.1927 tomiku „Kajdany i róże”. W maju br. minęła setna rocznica urodzin Autora, wybitnego zaolziańskiego poety, pisarza i publicysty. W sierpniu wspominać będziemy 39 rocznicę śmierci tego zaszczutego poety, pamiętając napisane w wieku dwudziestu lat prorocze słowa: „Nad trumną moją – niech mi nikt nie płodzi łez [...] prędzej przekleństwo niech się w ustach zrodzi – i wiecznej wzgardy zapomnienia wiano”. Notę biograficzną i pozostawiony przez Autora w rękopisie ostatni, tragiczny zbiór Jego wierszy zatytułowany „Z rulonu cierpkich lat” znaleźć można w archiwalnych nr. 11 i 12/2004 naszego serwisu.

   

 do góry


Zaolzie-Polski Biuletyn Informacyjny, nr 7/2007 (43)
Redaktor wydania: Alicja Sęk

www.zaolzie.org
   Poczta el.:  kontakt@zaolzie.org

wersja do druku  MS Word  (doc)  

    powrót do strony głównej   www.zaolzie.org 

 

do góry