ZAOLZIE |
Polski Biuletyn Informacyjny |
dokumenty, artykuły, komentarze, aktualności |
Numer 11/2007 (47) |
CIESZYN |
23 listopada 2007 |
|
|
Zaolziańskie
pejzaże jesieni
Pogoda
nas tej jesieni nie rozpieszcza. Chłodne, deszczowe dni
skłaniają do refleksji, te nieliczne pogodne, do
zatrzymania w kadrze obiektywu kolorytu tej barwnej pory
roku. Do zadumy skłaniają pierwsze dni listopada, poświęcone
pamięci zmarłych – tych osobiście bliskich sercu każdego
człowieka, tych znanych, zasłużonych i tych, co leżą
w bezimiennych mogiłach, tam gdzie złożyli swe życie w
ofierze dla przyszłych pokoleń. Do zastanowienia się skłaniają
też szare dni powszednie. Wędrując
po zaolziańskich cmentarzach, a nawet szlakach
turystycznych, można niespodziewanie natrafić na
interesujące ślady historycznej polskości tej ziemi.
Ot, choćby kamienny krzyż w szczerym polu na Łabajce,
którego zdjęcie wraz z innymi fotografiami przyniósł
nasz redakcyjny kolega ze swoich wędrówek górskimi ścieżkami
Zaolzia. Łabajka.
Niewielu spośród naszych Czytelników zapewne zna tę
nazwę. Mnie kojarzy się ona z książką Karola Daniela
Kadłubca „Gawędziarz cieszyński Józef Jeżowicz”
wydaną w r. 1973, po którą lubię czasami sięgnąć i
poczytać opowiadania tego zaolziańskiego Sabały. Tym
razem sięgnęłam na półkę w nadziei, że dowiem się
z tej książki czegoś więcej na temat krzyża z
fotografii. Znalazłam niestety tylko wyblakłe,
czarno-białe zdjęcie sylwetki tego krzyża na tle
beskidzkiego krajobrazu. Nie było zbliżenia, żadnego
opisu skąd się wziął na górskim zboczu. Jak – według
autora zdjęcia zamieszczonego powyżej – wskazują ślady,
postawiony został w pobliżu zabudowań. Dziś stoi
jednak w szczerym polu. Jest zadbany, czyjąś ręką
pieczołowicie odnowiony, a czyjąś – powiedzmy, że
bezmyślnie – zbezczeszczony przez postawienie tuż
przed widniejącym na nim polskim napisem jakiegoś trwałego
znaku pomiarowego.
Jak mi wiadomo, Józef Jeżowicz zmarł niedługo potem, jak jego gawędy ukazały się drukiem. Autor książki w jej wstępie cytuje autobiograficzne słowa gawędziarza: „Jo się nazywóm Jeżowicz, a nazywajóm mie Łabajczanym. I moich przodków tak nazywali, mie nazywajóm, aji zaś moich nastympców bedóm nazywać, widzóm. To kiejsika taki tu było [...] My już tu Jeżowiczowie sóm, co to przezwisko je, przez dwiestapindziesiónt roków. To jest aji w matryce”. Jak widać, nie sprawdziły
się niestety nadzieje starego gawędziarza odnośnie następców.
Wybrali lżejszy kawałek chleba niż ten, który przez
250 lat spożywali
ich przodkowie gospodarując na kamienistym, górskim
zboczu. Opuścili rodzinną Łabajkę. Drewniane
zabudowania uległy dewastacji. Pozostał tylko kamienny
krzyż z 1886 roku. Ciekawe, czy pozostał jakiś zapis
jego historii w miejscowych księgach, choćby w
„matryce”, jak to określił gawędziarz? Miejscowi może
wiedzą. Może wie prof. Kadłubiec, choć nie napisał o
tym w swojej książce wydanej prawie 35 lat temu. Szkoda.
Napisał tylko, że Łabajka leży w Koszarzyskach.
Koszarzyska zaś należą do tych miejscowości, gdzie
jeszcze przed stu laty żyło 100 % Polaków. Dopiero w
spisie z r. 1910 jedna osoba zadeklarowała narodowość
czeską. A dziś? Jak
dowiadujemy się z polskojęzycznego Głosu Ludu (27 października
2007) do polskiej „małoklasówki” – a tak naprawdę
polskiej klasy przy czeskiej szkole w Koszarzyskach –
uczęszcza w tym roku już tylko siedmioro dzieci. Nie
jest zbytnim pocieszeniem fakt, że Koszarzyska są jedną
z najmniej licznych, choć rozległych miejscowości na
Zaolziu. Żyje tam zaledwie kilkuset mieszkańców. Kiedy
piszę o tej miejscowości, przypominają mi się zdjęcia
zamazanych polskich napisów, które na początku ubiegłego
roku przysłał do naszej redakcji jeden z Czytelników.
Ciekawe, skąd w tak małej miejscowości tak wiele
nienawiści do jej dawnych, prawowitych gospodarzy?
Skoro
już poruszyłam sprawę szkolnictwa. Cieszy fakt, że
szkoła w Trzyńcu na Tarasie – której poświęciliśmy
sporo uwagi w ubiegłym roku szkolnym – istnieje, choć
udało się pani burmistrz Palkovskiej osiągnąć pewien
sukces. W związku z przeprowadzoną akcją likwidacji i
nie przeprowadzeniem zapisów w ubiegłym roku szkolnym,
część rodziców oddała dzieci do innych szkół i
liczba uczniów uczęszczających do tej szkoły w bieżącym
roku szkolnym zmalała w stosunku do ubiegłego roku o
ponad 12 %, przy ogólnym spadku liczby uczniów w
polskich szkołach rzędu 3 %. Notatka
na temat liczby uczniów w zaolziańskich polskich szkołach
w bieżącym roku szkolnym, to w zasadzie jedna z niewielu
interesujących informacji, jakie udało mi się znaleźć
tej jesieni na łamach Głosu Ludu. Są oczywiście
doniesienia lokalne, które na pewno interesują mieszkańców.
Są zamieszczane informacje o obchodach sześćdziesięciolecia
kolejnych kół miejscowych Polskiego Związku
Kulturalno-Oświatowego, znanych ze swej ofiarnej działalności.
Są
też jakieś niejasne manipulacje, niewiele mówiące
niezorientowanemu czytelnikowi. Chodzi w nich o jakiś
raport i jakieś szkalowanie Ruchu Politycznego Wspólnota-Coexistentia
i niejakiego J. Stańka przez redakcję i wydawcę gazety.
Może nie warto się tym zajmować, ale człowiekowi
czytającemu te teksty, robi się przykro... Jedyna
polskojęzyczna gazeta na tym terenie zajmuje się jakimś
niejasnym mataczeniem, bo to, że chodzi o mataczenie
jasno z tych tekstów wynika. Z
okazji Dnia Wszystkich Świętych odnotowano w Głosie
Ludu tylko odwiedziny konsula generalnego z Ostrawy na
kilku zaolziańskich cmentarzach. Poza tą informacją nie
znalazłam w GL żadnych refleksji związanych z tym świętem,
które w RC nie jest dniem wolnym od pracy i od pewnego już
czasu nie tylko Czesi, ale i zaolziańscy Polacy odwiedzają
groby swoich bliskich trzy dni wcześniej – 28 października
– w wolnym od pracy dniu czeskiego święta narodowego.
Nie oznacza to jednak, że 1 i 2 listopada nie unosi się
nad zaolziańskimi cmentarzami luna od zapalonych lampek i
zniczy. Zatytułowałam
te swoje rozważania „Zaolziańskie pejzaże jesieni”,
sugerując się oglądanymi chwilę wcześniej zdjęciami.
Otoczenie wiejskich cmentarzy jest jesienią wyjątkowo
urokliwe, tu strumyk, tam opadły liść klonu, wąska dróżka
wśród pól i lasów. Rozumiem, że chciałoby się to
wszystko utrwalić w kadrze i podzielić tym pięknem z
innymi.
Swoje
uroki i ciekawostki ma również Cieszyn, graniczne
miasto, przecięte nitką Olzy, która już 21 grudnia br.
– po rozszerzeniu strefy Schengen – straci charakter
rzeki granicznej. Dwa mosty spinające jej brzegi, po
latach podziału – znów będą łączyć Cieszyn, choć
jedna jego część nadal nosić będzie nieco inną nazwę,
nazwę Czeski Cieszyn (Český Tĕšín). Tuż
nad brzegiem Olzy leży Park Sikory, o którym pisaliśmy
we wrześniu. Widać tu wyraźnie, że kradzione nie tuczy
i że brakuje ręki gospodarza. Ten obiekt, tętniący
przed laty życiem polskich harcerzy, polskiej młodzieży,
polskiego społeczeństwa, dar serca polskiego społecznika
dla polskich rodaków wyraźnie popada w ruinę. Waląca
się altana, która niegdyś była parkietem tanecznym,
rozpadająca się miniatura Wieży Piastowskiej, niszczejące
ślady polskości. O „dotrzymywaniu” przez obecnych
gospodarzy zaolziańskiej ziemi prawa do języka mniejszości
świadczy fakt, że nawet tablica pamiątkowa poświęcona
założycielowi parku – Adamowi Sikorze – ufundowana
przez miejscowe koło Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego
w r. 1989, z okazji osiemdziesięciolecia założenia
parku, jest... czeskojęzyczna.
Brama
wejściowa do Parku Sikory w Cieszynie
A
Olza sobie płynie. Raz spokojna, raz dzika niesie poprzez
Odrę do Bałtyku wody z zaolziańskich gór Beskidu Śląskiego,
z tych gór, gdzie – jak przeczytałam w cytowanej na
wstępie książce Karola Daniela Kadłubca – kończy się
chleb i zaczyna woda. Olza płynie sobie jak wówczas
przed laty, gdy pisał o niej swoją pieśń gnojnicki
stary nauczyciel Jan Kubisz i (parafrazując słowa Jego
pieśni) tak samo jak wtedy „dąb z dębem nad jej
brzegiem, jak szumiał tak szumi, lecz
wnuk starej mowy przodków już nie chce rozumieć”... Nad
lewym brzegiem niszczejący Park Sikory, nad prawym, na
stoku Wzgórza Zamkowego, pięknie odrestaurowana Cieszyńska
Nike, pomnik bohaterom śląskim, którzy polegli za Polskę
na początku XX wieku. Trwają jeszcze prace renowacyjne
fasady Pałacu Habsburgów, stanowiącego tło monumentu.
Brak architektury zieleni, lecz z takim wysiłkiem
odbudowany pomnik już stoi jako dowód pamięci o tych
synach Ziemi Cieszyńskiej, którzy walczyli na wielu
frontach i zginęli w walce o jej polskość.
tekst – Alicja Sęk zdjęcia – Piotr Szczuka
Widok
na Czantorię
Raport w sprawie Zaolzia (Wywiad
na łączu internetowym)
Dzięki liście mailingowej jednej z korespondencji przysłanych do naszej redakcji udało nam się uzyskać adres elektroniczny dr. Józefa Stańka, którego nazwisko – obok Ruchu Politycznego Wspólnota Coexistentia – tak bardzo nagłośniono ostatnio w Głosie Ludu, o czym wspomniałam w felietonie „Zaolziańskie pejzaże jesieni”. Zwróciłam się pod ten adres i wspólnie z dr. Stańkiem przeprowadziliśmy rozmowę w wirtualnej przestrzeni – pisemne pytania i pisemne odpowiedzi przesyłane sukcesywnie drogą elektroniczną. Oto efekt tego eksperymentu: Alicja Sęk: Panie Doktorze,
dotarły do nas echa jakiejś nieczystej afery, rozgrywającej
się na Zaolziu za pośrednictwem Głosu Ludu, jedynej
tamtejszej polskojęzycznej gazety. Pana nazwisko jest w
tym kontekście bardzo często wymieniane, równolegle z
nazwą zaolziańskiego Ruchu Politycznego Wspólnota-Coexistentia. O co w tym wszystkim chodzi? Józef Staniek: Od lat o to samo. Kiedy w r. 1992 nawiązałem kontakt z ówczesnym Premierem RP p. Janem Olszewskim i razem z działaczami Coexistentii zostaliśmy przez Niego przyjęci, odezwali się przedstawiciele Rady Polaków w RC, uważający się za wyłącznych reprezentantów zaolzian. Wystosowali pismo przeciwko Coexistentii, które podpisał nie żyjący już Jan Rusnok, ale wiadomo skądinąd, że motorem tej sprawy był niejaki Tadeusz Wantuła, szara eminencja Rady Polaków. Rozumiem, że w odniesieniu do Coexistentii chodzi temu panu o spory kompetencyjne. Nie rozumiem jednak, skąd w nim tyle osobistej niechęci do Stańka. Prawie się nie znamy, ale pan Wantuła zdążył nawet oczernić mnie przed laty na łamach paryskiej Kultury, a że historia lubi się powtarzać, ten pan i obecnie rozpętał aferę wokół Coexistentii, posługując się tym razem – w miejsce nie żyjącego Jana Rusnoka – żywym i dobrze prosperującym przewodniczącym Rady Kongresu Polaków Józefem Szymeczkiem, który jak wynika z całej farsy oczerniania nas, chętnie przyjął na siebie rolę listka figowego pana Wantuły. Nie twierdzę, iż bardzo negatywnej roli w całej tej sprawie nie odegrał pewien urzędnik państwowy z Warszawy, niejaki pan Michał Dworczyk. Wolę sądzić, iż zrobił to z braku doświadczenia, a nie ze złej woli, co byłoby bardzo smutne. W każdym razie to, co zrobił jest niezmiernie szkodliwe. A.S.:
Mocne słowa. Czy może je Pan uzasadnić? J.St.: Od roku byłem członkiem Międzyresortowego Zespołu ds. Polonii i Polaków za Granicą. W ramach tego Zespołu, jeszcze przed moją nominacją zaczęto opracowywać projekt Raportu Polityka Państwa Polskiego wobec Polonii i Polaków za Granicą 1989-2005. Na początku tego roku dostałem do zaopiniowania jego pierwszą wersję. Jako długoletni działacz i wiceprzewodniczący Federacji Organizacji Kresowych, dobrze zorientowany w obowiązujących przepisach europejskich odnośnie praw mniejszości narodowych stwierdziłem, iż Raport w interesujących mnie rozdziałach dotyczących Polaków w krajach ościennych, jest zrobiony źle i nieodpowiedzialnie. Poinformowałem o fakcie przygotowywania Raportu kolegów z Federacji zajmujących się Polakami na Wschodzie, rozmawiałem z polskimi działaczami z RFN. Część dotyczącą Zaolzia na nowo osobiście opracowałem. Swoje opracowanie, zgodne z duchem art. 18 Konwencji Ramowej Rady Europy ds. Mniejszości Narodowych i Deklaracją Rządu RP do tej Konwencji, przyjętą przez Sejm w trakcie ratyfikacji Konwencji, konsultowałem z działaczami Ruchu Politycznego Wspólnota – Coexistentia. Udało mi się również dotrzeć do autora tekstu nt. Zaolzia, który kwestionowałem. A.S.:
Jak można wnioskować z lektury Głosu Ludu, był nim dr
Paweł Hut z Warszawy? J.St.: Tak. Okazał się sympatycznym, młodym pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warszawskiego. Nie rozumiem jednak, dlaczego akurat jemu powierzono zadanie opracowania tego tekstu. Samo deklarowanie sympatii do Zaolzia nie jest ku temu dostatecznym powodem. Panu Hutowi, obok braku podstawowej wiedzy na temat międzynarodowych uregulowań odnośnie mniejszości narodowych i uwarunkowań zaolziańskich, po prostu zabrakło wyczucia, zrozumienia skomplikowanych doświadczeń ludności zaolziańskiej, wynikających z zawiłości historii. A.S.:
Jak się zorientowałam, Pan również mieszka w
Warszawie? J. St.: Tak, mieszkam tu od 40 lat, lecz jestem rodowitym zaolzianinem i przez całe życie utrzymuję z Zaolziem ścisłe kontakty. Ponadto śledzę ustalenia międzynarodowe nt. praw mniejszości narodowych, brałem udział w wielu konferencjach na ten temat zarówno z ramienia organizacji polonijnych jak i krajowych ... Wracając jednak do dr. Huta. Nie chcąc być nielojalnym, skonsultowałem z nim punkt po punkcie swoje opracowanie, poparte przez Coexistentię i – jako wspólnie zaakceptowany tekst – ta wersja została przekazana p. Dworczykowi, sekretarzowi ww. Międzyresortowego Zespołu i redaktorowi całości wspomnianego projektu raportu. Kiedy otrzymałem ostateczną wersję Raportu opadły mi ręce. W części dotyczącej Zaolzia nie zmieniono ani jednego zdania. Zachowano pierwotny tekst dr. Pawła Huta. W rozdziałach dotyczących innych krajów ościennych RP też niestety poczyniono tylko drobne zmiany kosmetyczne. A.S.:
Czy pogodził się Pan z
tym faktem? J.St.: Próbowałem jeszcze interweniować u p. ministra Adama Lipińskiego, szefa p. Dworczyka. Przekonałem się jednak, że p. minister darzy swego pracownika tak wielkim zaufaniem, iż w rozmowie ze mną dokładnie powtarzał jego słowa, zaś w odpowiedzi otrzymałem pismo podpisane przez ministra, ale – jak można wnioskować z użytych w nim sformułowań – napisane przez p. Dworczyka. Zawierało nieuzasadnione twierdzenie p. Dworczyka, iż moja wersja Raportu mogłaby spowodować konflikt międzynarodowy, gdy tymczasem konflikt – może nie międzynarodowy, ale transgraniczny – wywołała wersja Raportu przeforsowana przez p. Dworczyka. A.S.:
Jak potoczyły się dalej sprawy związane z Raportem? J.St.: Pomimo naszych zastrzeżeń, w odniesieniu do Zaolzia moich i działaczy Coexistentii, Raport p. Dworczyka został przyjęty i w niezmienionej, oprotestowanej przeze mnie formie rozdany - delegatom III Zjazdu Polonii i Polaków z Zagranicy. Jak się później dowiedziałem, wywołał wśród delegatów z różnych krajów spore wzburzenie jako sprzeczny z ich interesami. Jakiś czas po zakończeniu Zjazdu, 6 października br., opublikowano w Głosie Ludu obszerny artykuł red. Haliny Sikory na temat jego przebiegu, kończący się stwierdzeniem, iż spore poruszenie zaolziańskich delegatów Zjazdu wywołała zaolziańska część Raportu – wprost wierzyć się nie chce – autorstwa J. Stańka, poparta przez Coexistentię. Ponieważ naruszono tu nie tylko moje dobre imię, ale i prestiż działaczy RP Coexistentia, dałem do Głosu Ludu na pierwszą stronę ogłoszenie płatne, iż nie jestem autorem i że Coexistentia nie poparła tego tekstu. Zgodnie z pokwitowaniem ogłoszenie miało się pokazać we wtorek 9 października br. Pomimo przyjęcia dość sporej opłaty, nie opublikowano go w uzgodnionym terminie. Ukazało się dopiero w następnym numerze gazety, w czwartek 11 października br. i to w spreparowanej formie. Bez zaciągnięcia opinii przedstawicieli Coexistentii opublikowano je we wspólnej ramce z pismem tego Ruchu do ministra Lipińskiego, popierającym moją wersję Raportu i sugestią, iż jest to dowód, że to ja jestem autorem zamieszczonego w Raporcie bulwersującego rozdziału odnośnie Zaolzia, i że działacze Coexistentii właśnie ten bulwersujący tekst poparli. A.S.:
Jak zachował się Pan po tym fakcie? J.St.:
Spotkałem się z działaczami Ruchu oraz autorką artykułu
z 6 października Działacze
Coexistentii postanowili natomiast przesłać do redakcji
Głosu Ludu protest przeciwko dokonanej tam manipulacji,
szkalującej ich i moje dobre imię. A.S.:
Czy ten protest wydrukowano w Głosie Ludu? Chyba go
przeoczyłam? J.St.: Nie wydrukowano go. W każdym bądź razie nie w tej formie, w której został przekazany do redakcji. Kiedy nie znalazłem go w dwóch kolejnych numerach gazety, poszedłem ponownie do redakcji i poprosiłem o rozmowę red. naczelną, p. Beatę Schoenwald. Przy okazji pokazałem jej te same dokumenrty, które miała wcześniej w ręku red. Halina Sikora. Pani Schoenwald zapoznała się pobieżnie z moją wersją Raportu i oświadczyła, że ona i w tej wersji nie ze wszystkim się zgadza. Zapytana o konkrety wymieniła moje zamieszczone tam stwierdzenie, iż niektórzy księża z Polski, pełniący po roku 1989 posługę duszpasterską na Zaolziu, częstokroć próbują czechizować zaolziańskich wiernych, nakłaniając ich do modlitwy po czesku, zamiast w ich ojczystym języku. Oświadczyła też, że jej osobiście jest obojętne, w jakim języku ktoś modli się w kościele. Ja zamieściłem to stwierdzenie o polskich księżach w Raporcie, gdyż ten – jako wewnątrzkrajowe, międzyresortowe opracowanie – miał być w moim odczuciu pewnym wskaźnikiem tego, co należałoby w działaniu strony polskiej poprawić w odniesieniu do Polaków, którzy nie z własnej woli znaleźli się poza granicami kraju. W sprawie czechizacji uprawianej przez niektórych księży z Polski, kilkakrotnie proszono mnie na Zaolziu o interwencję, której się dotąd – niestety – poza krytyką w tym raporcie, nie podjąłem. W
Głosie Ludu dn. 20 października opublikowano artykuł p.
Schoenwald, zawierający poszatkowane fragmenty protestu
Coexistentii, kolejną próbę udowodnienia przez p.
Schoenwald, że winę za rozdział Raportu „pokazujący
skrzywiony obraz Zaolzia”, mimo iż do autorstwa przyznał
się dr Paweł Hut, ponoszą działacze Ruchu Politycznego
Wspólnota i Staniek oraz stwierdzenie autorki, że
zapoznała się z moją wersją Raportu i dopatrzyła się
w niej „pikantnych szczegółów”. Zacytowała też
wypowiedź p. Szymeczka na temat Raportu, którą pozwolę
sobie przytoczyć w całości: „O
brzmieniu raportu dowiedzieliśmy się na III
Zjeździe Polonii i Polaków zza Granicy w
Warszawie. Jego treść, nas – delegatów z Zaolzia –
bardzo zbulwersowała. Dlatego
zaraz zasięgaliśmy informacji u odpowiednich osób, kto
jest jego autorem. Doradca premiera polskiego, Michał
Dworczyk, oświadczył przedstawicielom Kongresu
Polaków, że autorem jest
dr Józef Staniek. Po czym wyraził zdziwienie, bo przecież
tekst zyskał poparcie Zaolzian, i przekazał nam list
popierający od Ruchu Politycznego Wspólnota. Dodał, że
tekst pana Stańka został skrócony na jedną trzecią,
bowiem był tak formułowany, że jego dosłowne
opublikowanie groziłoby aferą międzypaństwową.
Wierzymy, że pan Dworczyk nie dokonał manipulacji”. Było to kolejne, publiczne, oszczercze zarzucenie mi kłamstwa. Jeśli bowiem p. Szymeczek – jak stwierdził – nie miał powodu nie wierzyć w tej sytuacji p. Dworczykowi, nie oznaczało to nic innego, jak tylko stwierdzenie, że niewiarygodnymi osobami są działacze Coexistentii wraz z Józefem Stańkiem. A.S.:
Skąd wzięło się wobec tego twierdzenie, że Pana tekst
skracano do jednej trzeciej? J.St.: To niestety kolejna mistyfikacja, potwierdzająca nieczysty udział Pana Dworczyka w tej sprawie. Pierwsza wersja mojego opracowania liczyła około 8 stron. Z rozmowy z panem Dworczykiem dowiedziałem się, że w stosunku do tego rozdziału istnieje pięciostronicowy limit, więc sam osobiście dokonałem skrótu i to jeszcze przed rozmową z dr. Hutem, z którym omawialiśmy już tylko pięciostronicowy tekst. Nie było żadnego skracania mojego tekstu ani przez pana Dworczyka, ani przez dr. Huta, ani przez nikogo innego. Sam skróciłem swoje opracowanie do wymaganych 5 stron, co nie miało wpływu na jego treść merytoryczną. Skróciłem ten tekst o jedną trzecią, a nie do jednej trzeciej, a poza tym niech Pani sama pomyśli. Po co miałby Pan Dworczyk skracać tekst, którego nie zamierzał wykorzystać? A.S.:
To rzeczywiście logiczne. Skracanie tekstu skazanego na
wrzucenie do kosza byłoby pozbawione sensu. Wróćmy
jednak do chronologii afery wokół raportu, rozpętanej w
Głosie Ludu. Jako kolejny przyczynek pojawił się artykuł
p. Schoenwald zatytułowany „Więcej światła? J.St.: Tak. Ukazał się 25 października. Napisany był tak samo mętnie jak poprzedni. Red. Schoenwald stwierdziła w nim, że redakcji udało się wreszcie skontaktować z autorem odpowiednich rozdziałów Raportu p. Pawłem Hutem i że gazeta wcześniej w dobrej wierze podała informację, iż autorem „rozdziałów podających skrzywiony obraz Zaolzia” jest J. Staniek. Trudno jednak w tę dobrą wiarę uwierzyć, skoro świadomie zmanipulowano moje płatne ogłoszenie, czego dowodem jest fakt, że nie wydrukowano go w ustalonym terminie, bo redakcji potrzebny był czas na dokonanie manipulacji i dodanie do niego listu Coexistentii. Autorka nadal też próbuje w tym artykule udowadniać, iż nie rozumie protestu działaczy Coexistentii wobec dokonanej manipulacji. Wyraża „zdziwienie” skąd się bierze ten protest, skoro działacze Ruchu poparli projekt zmian opracowany przez J. Stańka, jakby nie rozumiała, iż zamieszczenie ich pisma zawierającego poparcie dla tekstu mojego autorstwa obok mojego oświadczenia, że nie jestem autorem Raportu, stanowiło świadomą insynuację. A.S.:
Czy po tym artykule próbował Pan jeszcze interweniować? J.St.:
Wysłałem do redakcji, listem poleconym na ręce p.
Schoenwald, odpowiedź na pytania, które pozostawiła
jako otwarte. Jako kwestię najważniejszą potraktowałem
pytanie, dlaczego nie zwrócono się o korektę tekstu
Raportu do p. J Szymeczka. Odpowiedź zawarta w moim,
zignorowanym przez redakcję przyczynku brzmiała: „Trudno
mi odpowiedzieć, dlaczego nie zrobił tego p. Michał
Dworczyk. Mogę natomiast wyjaśnić, dlaczego tak nie
uczyniłem sam. Kiedy otrzymałem tekst dotyczący Zaolzia
[...] Nie zwracałem się w tej sprawie do p. J. Szymeczka,
gdyż m. in. jako członek Stałej Komisji Polonijnej przy
EUWP (Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych w Londynie
– A.S.) ds. Polaków w krajach ościennych RP, wraz z
nie żyjącym już byłym ministrem spraw zagranicznych Rządu
RP na uchodźstwie dr. Zygmuntem Szkopiakiem, na
przestrzeni swoich wieloletnich działań w odniesieniu do
Zaolzia, czy to w Strassbourgu, czy w Brukseli, czy u p.
prezydent EUWP Heleny Miziniak, zawsze spotykałem się z
tą samą opinią: ‘Przewodniczący Rady Kongresu Polaków
p. J. Szymeczek twierdzi, że na Zaolziu wszelkie prawa
polskiej mniejszości są dotrzymywane’. O tym, że nie
do końca tak jest świadczy choćby cytat wypowiedzi p.
B. Walickiego, członka Kongreu Polaków w RC, zamieszczony na łamach GL w dn. 18.10.2007. Pan Walicki
stwierdza w nim, że istniejące w RC dobre przepisy,
dotyczące spraw mniejszości, nie są w odniesieniu do
zaolziańskich Polaków dotrzymywane. Sam nie uważam też,
by jedna osoba, wybrana przez dość szczupły elektorat,
miała wyłączne prawo do wypowiadania się w imieniu całej
polskiej społeczności”. Nie dano mi jednak szansy obrony własnego dobrego imienia. Jak dotąd, z tego co do redakcji napisałem nie wydrukowano nic poza zmanipulowanym ogłoszeniem płatnym. Wiem, że nie opublikowano też przyczynków autorstwa innych osób spoza redakcji, dotyczących tej sprawy. 3 listopada br. ukazał się natomiast wywiad z dr. Pawłem Hutem oraz artykuł „Raport o raporcie”, obydwa autorstwa Haliny Sikory, wyjaśniające pewne aspekty tej sprawy z punktu widzenia autorki, która mnie również drogą elektroniczną przeprosiła za to, co zostało napisane w artykule z 6 października. Przeprosiny przyjąłem, choć należały się nie od Haliny Sikory, lecz od tego z jej rozmówców, który był autorem insynuacji. Niewątpliwie należały się też od pana Dworczyka, którego rola w całej tej sprawie pozostawia wiele do myślenia. A.S.:
Co należy pod tym Pana stwierdzeniem rozumieć? J.St.: Ostatnie tygodnie spędziłem na Zaolziu, lecz w końcu wróciłem do Warszawy. Jest to m.in. powód, dla którego nie mogliśmy przeprowadzić tej rozmowy w Cieszynie. 5 listopada wziąłem udział w ostatnim posiedzeniu Międzyresortowego Zesopołu ds. Polonii i Polaków za Granicą. Na tym posiedzeniu, w obecności wszystkich zebranych, postawiłem p. Dworczykowi pytanie, dlaczego poinformował p.Szymeczka, iż to ja jestem autorem kwestionowanej wersji Raportu. W obecności wszystkich zebranych usłyszałem odpowiedź, że na Zjeździe poinformował on p. Wantułę (a więc nie Szymeczka, choć de facto nie ma tu różnicy, bo pierwszy jest wiceprezesm a drugi prezesem Kongresu Polaków w RC), iż opracowałem – nota bene – drugą wersję, którą poparła Coexistentia – z czego wynika, że nie moja wersja była powodem poruszenia delegacji zaolziańskiej. Szkoda tylko, że p. Dworczykowi zabrakło odwagi cywilnej, by się przyznać, że to on udostępnił przedstawicielowi Kongresu Polaków pismo Coexistentii, adresowane do jego przełożonego, co nie tylko wynika z zacytowanej wyżej wypowiedzi p. Józefa Szymeczka, ale i z mojego przekonania, bo poza adresatem, dalej p. Dworczykiem, nadawcami i mną, nikt inny o istnieniu takiej korespondencji nawet nie wiedział. Jeśli chodzi o zaolziański aspekt tej manipulacji, można stwierdzić, że za intrygą stoi w moim odczuciu ta sama osoba, co za intrygą z r. 1992 – Tadeusz Wantuła, obecny a chyba i ówczesny wiceprezes Rady (Kongresu) Polaków w RC, wydawcy Głosu Ludu. Ten fakt wynika z cytowanej wyżej publicznej wypowiedzi p. Dworczyka. Jeśli natomiast chodzi o przekazanie osobom trzecim odbitki pisma do ministra, przez osobę, która nie była jego adresatem, postaram się tę kwestię doprowadzić do końca. Ta sprawa, wywołana przez niekompetentnego urzędnika, w rezultacie przyniosła ujmę Prawu i Sprawiedliwości Pozostaje
zasadnicze pytanie: jeśli p. Szymeczek (prezes
Kongresu Polaków w RC) twierdził, wg Głosu Ludu, że
dowiedział się od p. Dworczyka (sekretarza Międzyresortowego
Zespołu ds. Polaków za Granicą), iż to ja byłem
autorem bulwersującej części raportu o Zaolziu
upublicznionej na III Zjeździe Polonii, zaś ten sam p.
Dworczyk,, negując słowa Szymeczka, oświadcza
publicznie na posiedzeniu ww. Zespołu, iż powiedział p.
Wantule – (czyli w efekcie panu Szymeczkowi), że
bulwersującą treść napisał p. Paweł Hut – czyli
nie Staniek, to kto kłamał i dlaczego? Z
notatki wręczonej i podpisanej przez p. Dworczyka 5
listopada uczestnikom ostatniego posiedzenia ww. Zespołu
wynika dosłownie, iż: „Na podstawie wniosków
zawartych w Raporcie [...] Rządowy program współpracy z
Polonią ... został przyjęty przez Radę Ministrów w
dniu 30 października br.”
Oficjalny raport (jego część zaolziańska) opublikowany w listopadzie 2007, oprotestowany wcześniej przez Stańka, przyjęty dzięki p. Dworczykowi przez Rząd, i wydany już po III Zjeździe Polonii podaje, że Polacy na Zaolziu korzystają z wszelkich praw mniejszości, a więc niczego im nie brak (patrz str. 254, ostatni akapit tego dokumentu!), a to przecież odpowiada opinii panów Wantuły i Szymeczka, wypowiadanej przed przedstawicielami Rady Europy i EUWP. Co więcej – ten skrzywiony raport stał się podstawą przyjętego 30 października 2007 Rządowego programu współpracy z Polonią i Polakami za granicą. W tym nieprawdziwym raporcie brak tych wszystkich postulatów, które lansował Staniek – a więc m.in. sprawy fundamentalnej z punktu widzenia monitoringu umów zawartych z krajami ościennymi, tj. sugestii dla zawarcia umów ochronnych wg art. 18 Konwencji ramowej Rady Europy na rzecz Polaków w krajach ościennych, brak stwierdzenia, że Rząd Polski będzie w równej mierze współpracował ze wszystkimi polskimi legalnie istniejącymi organizacjami za granicą, itd. To
musiało się odbić na treści ww. Rządowego programu O
co tu w tej całej manipulacji chodzi? Czy
nie o utrącenie Ruchu Politycznego Wspólnota-Coexistentia,
który na Zaolziu walczy bezkompromisowo o prawa,
zagwarantowane w umowach międzynarodowych, zawartych
przez RP i RC z Radą Europy na rzecz mniejszości
narodowych? Czy nie o ograniczenie demokracji, by nikt inny poza konformistycznym Kongresem Polaków w RC nie miał prawa wypowiadania się w Warszawie w sprawach narodowych zaolziańskich Polaków, jak czytamy w odpowiednich tekstach Głosu Ludu (np. z 25.10.2007 – artykuł Więcej światła, 2..szpalta i in.), wydawanego przez tenże Kongres? Czy
nie o całkowite wyciszenie sprawy zaolziańskiej i braku
jej rzeczywistego, skutecznego monitoringu oraz
zagłuszenie protestów, że na Zaolziu nadal nie
ma dwujęzyczności (poza sporadycznymi, jak dotąd,
tablicami, które tu i tam w geście łaski a nie z obowiązku
się pojawiają), nie zwrócono dotąd zagrabionego po
wojnie polskiego mienia, są zakusy likwidacji szkół
(np. Trzyniec) i ich faktyczna likwidacja i in. Czuję się w pełni upoważniony do wypowiedzenia takich, jak wyżej wniosków w trybie publicznym. Otrzymałem ustną zgodę p. ministra Lipińskiego, na opublikowanie obu wersji odnośnego tekstu raportu. Sądzę więc, że i do stwierdzeń z tym związanych. Mogę
z pełnym przekonaniem powiedzieć, że przyjęcie przez
Rząd RP wersji, która tak bardzo poruszyła zaolziańskich
delegatów, jest sprzeczne z duchem działań tego rządu. Do przyjęcia tej wersji doszło w wyniku manipulacji dokonanej w trakcie redagowania raportu, a potem i programu Rządu. A że pp. Wantuła i Szymeczek otrzymali od p. Dworczyka obietnice „że – cytuję za artykułem Haliny Sikory w GL z dn. 6 paździenika br. – to był Raport wewnętrzny tylko dla uczestników Zjazdu. Będą publikować go w jeszcze większej skali tysiąca egzemplarzy i możemy do tego nakładu wnieść poprawki”? – nie będzie to chyba wymienionym panom, z uwagi na kierunek ich działań przeszkadzało, gdyż i tak klamka już zapadła i do przyjętego 30.10. br. programu, opartego na omawianym skrzywionym raporcie, trudno już coś dodać! Dzięki temu, że zamiast zewrzeć siły, opluwali Stańka i Coexistentię, Michał Dworczyk dopiął niestety swego.. Powstaje pytanie: jakie jest tło tego zagadnienia? Niestety...
nie chodzi tu o błahe sprawy – chodzi o nasze na
Zaolziu narodowe być albo nie być!. A.S.: To naprawdę
przerażające i smutne ile zła może wyrządzić jeden
niewłaściwy człowiek na niewłaściwym miejscu,
obdarzony bezkrytycznym zaufaniem swojego otoczenia. A
czy na Zaolziu to już koniec tej sprawy? J.St.: Nie. Działacze Ruchu Politycznego Wspólnota-Coexistentia, postanowili nie przepuścić tej manipulacji bezkarnie. Wybrali do tego własną drogę. Do mnie dochodzą drogą elektroniczną już tylko sygnały tych działań. A.S.:
Czy będzie można zapoznać
się w jakiś sposób z treścią obu wersji raportu? J. St.: Zgodnie z pozytywną opinią p. ministra Lipińskiego, dotyczącą upublicznienia obu wersji, przygotuję ich publikację. Nie mam jednak wersji elektronicznej opracowania dr. Huta. Na jej przepisanie i zeskanowanie zawartego tam wykresu potrzebuję trochę czasu. W tym momencie nie mam odpowiednich możliwości. A.S.:
Wobec tego chętnie zamieścimy je w nieco późniejszym
terminie, jako dodatek do naszego niniejszego serwisu. Dziękuję
Panu za odpowiedzi na moje pytania. P.S..
Z ostatniej chwili A.S.:
Już po zakończeniu rozmowy z p. dr. Stańkiem przeczytałam
notatkę red. Haliny Sikory z posiedzenia Rady Kongresu
Polaków, opublikowaną 8 listopada br. w Głosie Ludu. Skierowałam na tej podstawie do p. Stańka pytanie uzupełniające. Jak wynika z notatki Haliny Sikory, Rada zaadresowała po swoim posiedzeniu pismo do działaczy Ruchu politycznego Coexistentia i tu cytuję: „podkreśla w nim, że została wplątana w manipulację różnych czynników, usiłujących zepchnąć odpowiedzialność za bulwersujące brzmienie Raportu na inne osoby”. Co
Pan o tym sądzi? J.St.: Kłamstwo nie popuści. Pismo Coexistentii bezsprzecznie, nieważne kiedy, bezprawnie wręczył przedstawicielowi lub przedstawicielom Rady pan Michał Dworczyk, ale to oni – choć mogli w porę zapytać przedstawicieli Ruchu o meritum – dokonali świadomej manipulacji. Zamieścili to pismo we wspólnej ramce z moim płatnym ogłoszeniem, ażeby mnie oskarżyć o kłamstwo a Coexistentię utrącić. A.S.:
W piśmie Rady Kongresu Polaków do przedstawicieli Ruchu,
jak napisała red. Sikora, jest zawarta pewna forma
przeprosin: „jeżeli z powodu tych manipulacji, których
staliśmy się ofiarą, krzywdy doznały niewinne osoby,
to wyrażamy z tego powodu wielkie ubolewanie...” Czy
czuje się Pan przeproszony i usatysfakcjonowany? J.St.: Pierwsza sprawa. Dowiaduję się tego od Pani. Kiedy kontaktowałem się ostatnio z działaczami Ruchu, żadnego pisma nie otrzymali. Nadal też nie uważam, by przedstawiciele Rady Kongresu Polaków byli ofiarą tej manipulacji. Pan Szymeczek – prezes Rady Kongresu Polaków, wydawcy Głosu Ludu – w wypowiedzi, którą cytowała red. Schoenwald w tej gazecie 20 października br. oświadczył, iż p. Dworczyk wręczył im pismo Coexistentii zaraz po Zjeździe, kiedy wyrazili swój protest wobec bulwersującej wersji Raportu. Jest to niezaprzeczalny dowód, kto dokonał manipulacji. Potwierdziła to zresztą niechcący p. Schoenwald w naszej ustnej rozmowie, przy której obecna była i moja żona. Pani redaktor indagowana, iż opóźnili druk mojego płatnego ogłoszenia, bo czekali na to pismo z Warszazwy, powiedziała - z dumą w głosie: „myśmy to pismo mieli już wcześniej, ale Rada zbierała się dopiero w poniedziałek wieczorem”, czyli już po oddaniu do druku wtorkowego numeru, w którym miało się to moje ogłoszenie ukazać. Czy czuję się przeproszony? Zastosuję tu manierę red. naczelnej Głosu Ludu i wydawcy tej gazety. Zostawię to pytanie bez odpowiedzi... chyba, że są to przeprosiny pozostałych członków Rady, którzy również zostali w tę sprawę wmanipulowani przez niektórych członków swojego prezydium. W to jestem gotów uwierzyć i do nich nie mam żalu. Oni prawdopodobnie rzeczywiście zostali w to wmanipulowani.
DODATEK NADZWYCZAJNY - TREŚĆ OBU WERSJI RAPORTÓW W SPRAWIE ZAOLZIA
|
|
|