ZAOLZIE |
Polski Biuletyn Informacyjny |
dokumenty, artykuły, komentarze, aktualności |
Numer 2/2008 (50) |
CIESZYN |
23 lutego 2008 |
|
|
EMANUEL GUZIUR (W stulecie urodzin)
Zostałem Mu
przedstawiony przez Jego przyjaciela, również pełnego
poświęceń mediatora zaolziańskiej sprawy, znanego
pedagoga i redaktora Jana Kotasa. Choć dzieliła nas różnica
generacji, z dumą wspominam, że obaj – i Janek i
później Eman – obdarzyli mnie zaufaniem i łączyła
nas szczególna nić przyjaźni. Pomimo upływu lat często
staje mi przed oczyma sylwetka tego niewysokiego Człowieka
emanującego, pomimo nadwątlonego już zdrowia, jakąś
wewnętrzną siłą i wolą działania dla każdej dobrej
sprawy. Emanuel Guziur, muzyk z uzdolnienia
i wykształcenia, pedagog, animator ruchu muzycznego po
obu stronach Olzy, z wyboru serca zaangażowany działacz
społeczny, redaktor, orędownik swoich stron rodzinnych.
Gdyby żył – za kilka dni ukończyłby 100 lat. Nie należałem do grona tych Jego przyjaciół, z którymi dość regularnie spotykał się w Centralce (dawna restauracja na rogu ul. Menniczej i Rynku Głównego w Cieszynie, dziś bank), choć i ja wypiłem tam w Jego towarzystwie niejedną kawę. Było to Jego ulubione miejsce spotkań towarzyskich.
„[...] Nigdzie nie chodzę, nawet w Centralnej nie byłem od 2 miesięcy. Siedzę w domu i porządkuję moje archiwalia, uzupełniam materiał do pamiętnika, słowem grzebię w papierach [...] Perypetie na granicy wcale mnie nie dziwią, można na ten temat pisać całe tomy, będące świadectwem głupoty naszej dyplomacji...“ pisał do mnie w liście z 12 października 1982 r. (fotokopia listu wyżej). Czasem dzielił się ze mną swoimi spostrzeżeniami ustnie, czasem
na piśmie. Często informował o podjętych działaniach.
Do tych zagadnień, którym ten niezmordowany działacz i
patriota poświęcił wiele wysiłku i uwagi należały
m.in. wspomniane w tym liście sprawy ograniczeń w
kontaktach międzyludzkich na rozdzielonym granicą Śląsku
Cieszyńskim, których sam boleśnie doświadczył. - - - Nigdy nie rezygnował z góry,
nawet wobec bardzo trudnych decyzji, które a’priori
wydawały się skazane na niepowodzenie. Oceniał – nie wg słów.
Odniesieniem były dla Niego lata międzywojenne, stąd z dystansem
i brakiem zaufania odnosił się do reprezentantów PRL. Znając Jego
bezkompromisowy styl działania trudno sobie wyobrazić,
jak reagowałby na obecne antypolskie postawy niektórych
współczesnych przedstawicieli. Trudno wyrazić, jak
bardzo brakuje dziś Jego osobowości w naszym
życiu społecznym. Ten brak
jednak nie demobilizuje, lecz motywuje i zobowiązuje
- właśnie z uwagi
na Jego nieugiętą postawę!
- - - O Emanuelu Guziurze można
by pisać całe tomy. Wiele już o Nim napisano. Nie będę
więc wyważać otwartych drzwi. Wychodzący na Zaolziu
Kalendarz Śląski (rocznik 2007) zamieścił z okazji
sześćdziesięciolecia Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego
wspomnienie o Ojcu, napisane przez Jego syna prof. Janusza
Guziura, zatytułowane bardzo adekwatnie: „Niepokorny
Guziur“. Z myślą o tych
naszych Czytelnikach, którzy nie mają dostępu do
zaolziańskiego Kalendarza Śląskiego poprosiliśmy Pana
Profesora o zgodę na wykorzystanie tego artykułu. Taką
zgodę uzyskaliśmy (e-mail 12.12.2007) Jan
Leśny Oto co prof. Janusz Guziur napisał o swoim Ojcu, wybitnym
Synu Zaolziańskiej Ziemi: NIEPOKORNY
GUZIUR
Choć prof. Daniel Kadłubiec wyróżnił mnie, powierzając mi napisanie skrótowego artykułu o moim Ojcu Emanuelu (1908-1989), jednak w czasie gromadzenia materiałów zdałem sobie sprawę, że porwałem się „z motyką na... nietuzinkowego Tatę”. Wiele bowiem znakomitych piór dziennikarskich (m.in. Władysław Oszelda, Robert Danel, Kazimierz Fober) usiłowało wcześniej przedstawić sylwetkę człowieka-legendy i jednoosobowej instytucji, zaś na cieszyńskim UŚ (Uniwersytecie Śląskim – przyp. red.) o Ojcu napisała mgr Barbara Prokop pracę magisterską-pomnik – aż w 6 opasłych tomach. Także doc. Krzysztof Nowak, znany po obu stronach Olzy historyk i świetny znawca biografii Taty, też nie był pewny, czy aby znalazł najwłaściwszy „klucz” do opisu sylwetki E.Guziura i czy to... w ogóle jest możliwe? Tak zresztą charakteryzował Ojca w napisanej o nim monografii (1999): „...muzyk, dyrygent, chórzysta, społecznik, polityk, żołnierz, bojówkarz, organizator, nauczyciel, dziennikarz, Zaolziak z krwi i kości. Jednym słowem EMANUEL GUZIUR – prawdziwy człowiek czynu, jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci w Cieszynie i na Zaolziu od lat 30. do końca PRL-u. Lubiany i nienawidzony, podziwiany i wyśmiewany, doceniany i skazywany na zapomnienie. Już za życia żywy pomnik i skarbnica informacji o sprawach Cieszyńskiego... Człowiek-legenda i człowiek-instytucja, żyjąca Śląskiem Cieszyńskim osoba, ale żyjąca sobie tylko zrozumiałym stylem, sposobem i poglądami”. Jednym
z najważniejszych obszarów Jego przebogatej działalności
była ciężka i niewdzięczna praca społecznikowska na
rzecz polskiego Zaolzia, datująca się praktycznie od
dnia najazdu czeskiego (1919) niemal aż do śmierci
(1989). Międzywojenne i powojenne Zaolzie wyniosło
go na Olimp najbardziej zasłużonych dla polskości tej
ziemi – tak oceniał go
wspomniany Krzysztof Nowak. Dlatego w jubileuszowym
60.roku działalności Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego
wkład Emanuela Guziura w sprawy zaolziańskie na pewno
nie powinien być zapomniany. Był
absolwentem katowickiego Konserwatorium (1932),
profesjonalnie przygotowany był do pracy
muzyczno-artystycznej, a zwłaszcza jako dyrygent
uwielbianych chórów. Miał w tej dziedzinie znaczne, bo
ponad 60-letnie doświadczenie (dyrygent od IV klasy
gimnazjum w r. 1925) i sukcesy w skali niemal
europejskiej. Wypada tu wspomnieć o jego wyborze w lutym
1935 roku na naczelnego dyrygenta Związku Polskich Chórów
w Czechosłowacji, zrzeszającego wówczas, bagatela...
112 zespołów i ponad 5 tys. chórzystów (w 1927 roku
– było ich 21). Wielkim sukcesem zaolziańskich chórów
był ich udział w Światowym Festiwalu Chórów Polskich
w Warszawie (500 śpiewaków), gdzie dyrygenci E.Guziur
(chór męski) wraz z Rudolfem Wojnarem (chór
mieszany) zdobyli bezapelacyjne I miejsca. Miedziany,
uratowany kuty talerz, nagroda min. Józefa Becka za
zdobycie I miejsca, do dziś wisi na honorowym miejscu w
rodzinnym mieszkaniu na Wyższej Bramie. Droga
E.Guziura na piedestał zaolziańskiej kultury, a czasem i
wielkiej polityki rozpoczęła się od orkiestry
gimnazjalnej ARION, a potem w latach studenckich od
kierowania chórem męskim „Jedność”,
który, skupiając narybek polskiej inteligencji na
Zaolziu, stał się swoistą instytucją, dającą jego
liderowi duże możliwości wpływania na rozwój wydarzeń
narodowo-politycznych. Praca na rzecz „Jedności” świadczyła, że E.Guziur pragnął związać swoją przyszłość z Zaolziem.
Gdy wrócił po studiach w 1932 r. na Zaolzie, jako
obywatela CSR czekała go roczna „przerwa w życiorysie”, czyli służba w czeskiej Szkole Oficerów Rezerwy (Litomierzyce), którą
ukończył z I lokatą i prawem wyboru praktyki dowódczej
(Cz. Cieszyn). Pomimo tego zdobyty tam stopień
podporucznika, a w 1936 r. – awansowany do stopnia
porucznika czeskiej „armady”, w Anglii bardzo się
przydał, i to nie tylko z powodu oficerskiego żołdu,
munduru czy wyrka. Poza
pracą chóralną współpracował z radykalną młodzieżą
zaolziańską m.in. z poetą Pawłem Kubiszem, inż.
Janem Heczką, dr. praw Franciszkiem Bajorkiem
(„chrzestnym” autora), Gustawem Tarabą, Janem Kończyną,
Edwardem Potyszem, Józefem Pyszką czy Wacławem i
Feliksem Olszakami. Niektórzy z grona tych młodych
mieli powiązania z polskim wywiadem (tzw. dwójką).
Od wiosny 1935 roku z ramienia Krakowa kierował
wywiadem w „Obwodzie orłowskim”. Nic dziwnego, że od tego roku jego nazwisko zaczęło się pojawiać w
aktach ostrawskiej policji. Za niedozwoloną zaś agitację
na rzecz polskiej mniejszości i polskiego Zaolzia aż
po... Ostrawicę (!) w maju 1935 wraz z J. Kończyną
z Suchej G. zostali aresztowani. Na szczęście od
skazania uwolniła ich... grudniowa amnestia. W
tym czasie, zdaniem E.Guziura, wobec wzrastającego
bezrobocia polskiej młodzieży, pewnego marazmu
ideowo-narodowego, odpowiedzialność za dalsze losy
Zaolzia powinna wziąć na swoje barki odpowiednio
zorganizowana, karna i świadoma swoich celów grupa ze
Zrzeszenia Organizacji Młodzieży Polskiej (ZOMP) w
Czechosłowacji, której pierwszym prezesem był właśnie
E.Guziur. Dzięki jego działaniu do ZOMP przystąpiło 11
organizacji młodzieżowych wraz z 20 tys. członkami.
Z wiosną 1938 r. nadeszły wielkie czyny E. Guziura:
6 marca przemawiał w imieniu polskiego Zaolzia na berlińskim
Kongresie Polaków, co 25 lat później w Olsztynie
przypomniała Maria Zientara-Malewska (Janusz Guziur jest
profesorem Akademii Rolniczej w Olsztynie – przyp. red.
PBI), znana poetka warmińska i uczestniczka tegoż
Kongresu. W imieniu grupy zaolziańskiej marszałkowi
Polski E.Śmigłemu-Rydzowi, w dniu 11 XI 1938 r. w
Warszawie meldunek „berliński” i „zaolziański” złożył
przewodniczący delegacji E.Guziur. Wcześniej, bo 26
marca 1938 roku doszło do długo oczekiwanego na Zaolziu
– zwłaszcza przez młodzież – zjednoczenia
stronnictw polskich, co odbyło się dzięki fortelowi
programowemu E.Guziura i dr. F, Bajorka (1908-1988). W
efekcie utworzono Związek Polaków w Czechosłowacji, którego
prezesem ostatecznie został poseł dr L. Wolf, zaś E.
Guziur – sekretarzem. Nie sposób tu nawet wymienić
wszystkich osiągnięć organizacyjnych E Guziura,
nadzorowanych potem już przez wojewodę Grażyńskiego,
Kraków i Warszawę. Za całokształt tej działalności w
1938 roku odznaczony został prestiżowym Medalem
Niepodległości. Co było dalej? Niezwykła
ucieczka 1 września 1939 roku z Cieszyna Zachodniego
(na 3 godziny przed wkroczeniem Niemców) niemal pieszo...
do Londynu przez Kraków, Brześć, obóz sowiecki pod Mińskiem,
ucieczka, powrót do Krakowa i wędrówka w Boże
Narodzenie przez Wysokie Tatry na Słowację, ponowny obóz
internowanych w Orem-Laz pod Zwoleniem i ucieczka na Węgry,
dalej przez Jugosławię Triest, Włochy i Francję, oraz
6-letni pobyt w Anglii. Czytelnik znajdzie to w
„Zwrocie“ (2000) oraz licznych pracach doc. K. Nowaka. W
czasie okupacji (1940-46) poza pracą społeczno-narodową
w Kole Ślązaków Cieszyńskich (współzałożyciel i
sekretarz Koła) był organizatorem i dyrygentem polskich
chórów: najpierw w Campe
Carpiagne we Francji, w Dundee i Edynburgu w
Szkocji (1941-42) oraz w Londynie wraz z Jerzym Kołaczkowskim
w Chórze Reprezentacyjnym WP w Wielkiej Brytanii,
nagrania dla BBC (1943-46). Powojenne sukcesy
muzyczno-dyrygenckie znane są przez większość żyjących,
choć droga do nich także usłana była ciernistymi
kolcami (zwłaszcza w bojach z czeskim i polskim
aparatem partyjno-biurokratycznym). Dnia
6 lipca 1946 roku, podobnie jak wielu innych, choć też
nie do końca legalnie (jak dawniej – przez „zieloną
granicę“) E. Guziur powrócił do polskiego Cieszyna,
gdzie po 7 latach tułaczki spotkał się z rodziną.
Zgodnie z podjętymi jeszcze zobowiązaniami w
Londynie starał się też pomagać wracającym Zaolziakom
i krewnym, „prostując“ w Głosie Ludu
liczne czeskie zafałszowania pod znamiennym ps. Jan
Bezdomny. W zmienionych po
1945 roku warunkach polityczno-ustrojowych nie pozwolono
mu ponownie „rozwinąć skrzydeł“.
Powojenne poczynania E.Guziura na Zaolziu miały ścisły
związek z organizacją Polskiego Związku
Kulturalno-Oświatowego i Stowarzyszenia Młodzieży
Polskiej w Czechosłowacji (1947), z jednoczesną
odbudową polskiego śpiewactwa (podobnie jak w latach
30.). W tym czasie, a zwłaszcza po przewrocie lutowym
1948 roku polska mniejszość zaolziańska – włącznie
z E.Guziurem i innymi działaczami – zaktywizowała
się, wierząc, że komuniści zlikwidują wrogie dotąd
czeskie partie nacjonalistyczne, co istotnie poprawi
sytuację narodowościową w republice. Z czasem
nadzieje te okazały się płonne, a E. Guziur, mający
swoje biuro muzyczno-chóralne ZG PZKO w Piaście
(obecnie recepcja hotelu), po 1951 roku musiał się
wynosić z PZKO, i to dosłownie. Nie pomogły mu
nawet rekomendacje czynników partyjnych m.in. redakcji Trybuny
Robotniczej, organu KW PPR
w Katowicach, której korespondentem został w sierpniu
1947 roku. Niemniej jednak 5-letni okres ożywionej pracy
organizacyjno-muzycznej w ramach Zrzeszenia Śpiewaczego
SMP i Komisji Śpiewaczo-Muzycznej PZKO uznać należy za
doniosły jego wkład w powojenny rozwój zaolziańskiego
śpiewactwa. Jeszcze pełnił różne funkcje, ważne i odpowiedzialne. Wywiązywał się z nich, jak zawsze z imponującą efektywnością. Ale w końcu nadszedł taki moment, że na rodzinnym Zaolziu został „persona non grata“, co z granicznymi kłopotami przepustkowymi, zwłaszcza w latach 60. po śmierci rodziców (a moich dziadków w Suchej Górnej), było już ciosem poniżej pasa. Doszło nawet do tego, że nie mógł wziąć udziału w pogrzebie siostry Marii Stecowej (1984) i innych członków najbliższej rodziny. Sensacją w latach 70. były jego listy otwarte skierowane do Ryszarda Frelka – kierownika Wydziału Zagranicznego KC PZPR, potem do samego Edwarda Gierka oraz w 1985 roku – tu bomba – bezpośredni telegram do szefa MSZ ČSRS – J. Chňoupka z kłopotliwymi zapytaniami o przestrzeganie wzajemnych umów granicznych. Wszystkie apele, oczywiście, pozostały bez odpowiedzi! W działaniach tych wyznawał swoiste creda: „Gdy decyduję się na jakąś akcję, wykreślam z mojego słownika NIEMOŻLIWE. Uważam bowiem, że tzw. przeszkody obiektywne to przeważnie dzieci oportunizmu, niedołęstwa, a zwłaszcza lenistwa i wygodnictwa. Jestem też wrogiem szablonu i tych, co działają po >linii i zgodnie z odgórną instrukcją<. To im pozwala wygodnie się urządzić, mnie zaś – NIGDY !“ Jeszcze
zerwał się promując akcję Cieszyniaków na rzecz
przywrócenia małego ruchu granicznego, co opisał w Głosie
Ziemi Cieszyńskiej (8 X 1987) w artykule
„Ruch wokół ruchu“.
Wysiłki jego częściowo zostały docenione, bowiem w
grudniu 1986 roku przyznano mu prestiżową nagrodę im. Juliusza
Ligonia, wręczoną na
zamku w Pszczynie. Warto tu przypomnieć, że w PRL-u nie
przyjął żadnego proponowanego mu odznaczenia (m.in. Brązowego
Krzyża Zasługi), bo przed wojną odznaczony był już
wspomnianym Złotym Krzyżem oraz Medalem Niepodległości. W
lutym 1988 r. w słynnej Centralce
w gronie rodziny i przyjaciół, głównie z Zaolzia
(m.in. Oswalda Bugla, Władysława Niedoby i licznych
dyrygentów chórów) obchodził swoje ... 20 urodziny
(!). Były to faktycznie 80. urodziny, gdyż jako człowiek
„nietuzinkowy“ , bo urodzony 29 lutego, swoje Geburstagi
zawsze świętował co ... 4 lata!
W
środku Jubilat z żoną (po Jego lewej stronie).
Napis na odwrocie o tyle istotny, że okrągły jubileusz
stał się w drugiej połowie lat osiemdziesiątych jedną
z niewielu możliwości spotkań rodzin i przyjaciół
z jednej i drugiej strony Olzy. Zaproszenia wydane z takiej
okazji były na ogół na granicy respektowane. Może
dlatego ówczesny Jubilat sprezentował mi m.in. to właśnie
zdjęcie? (J.Leśny)
Potem
zdrowie zaczęło już na dobre szwankować. Ograniczał
aktywność i przyjmowanie w domu przyjaciół i studentów
cieszyńskiego kierunku Wychowania Muzycznego UŚ, którego
był współzałożycielem i wykładowcą. Nie zdążył
już zabrać się do pisania Pamiętnika, choć szeroki i
zwarty jego konspekt z 1958 roku (pisał go jako
rekonwalescent po licznych operacjach) przygotował
wzorowo i sukcesywnie był aktualizowany. Na
dwa lata przed śmiercią z żelazną konsekwencją
archiwisty i przy wydatnej pomocy dr.K. Nowaka zaczął
porządkować swoje bogate archiwalia polityczno-społeczne
i bibliotekę muzyczną, robiąc liczne kserokopie i wysyłając
duplikaty do bibliotek w Katowicach, Krakowie, Warszawie,
cieszyńskiego UŚ, biblioteki im. Ossolińskich itp.
Pomimo tego większość oryginalnych archiwalnych materiałów
Taty przez kolejne 11 lat wraz siostrą donosiłem w pękatych
kartonach do cieszyńskiego Archiwum Państwowego, gdzie
dzięki Wacławowi Gojniczkowi „Spuścizna E.G.“ (skrót:
„Guziur“) od
1996 r. dostępna jest historykom. Porządek,
dyscyplinę, zwłaszcza w chórach i organizacji imprez
oraz skrupulatność redaktorską zachował aż do śmierci.
Już w latach 30. znany był z cech autorytarnych i z hardością
ostrzegał, że „każdego, kto dyscyplinę miesza
z dyktaturą, należy jak najprędzej wywalić na
zbity łeb!“. Przed śmiercią
na biurku Mamie zostawił uporządkowane dokumenty, czeki,
pieniądze, rewersy, wzorowo zredagowany wzór własnej
klepsydry oraz wykaz ponad 200 adresów rodziny i
znajomych w kraju i za granicą z informacją o ...
swojej śmierci! Choć już w zimie 1989 roku szykowała się „Magdalenka“ i polityczna odwilż, nie doczekał jej, podobnie jak otwarcia granicy na Olzie [...] Zmarł 1 lutego 1989 roku i został pochowany na cmentarzu komunalnym w Cieszynie. We wrześniu 1999 roku, w 10. rocznicę śmierci z inicjatywy ZG MZC w Cieszynie na frontonie domu, w którym mieszkał, obok tablicy kompozytora prof. Jana Gawlasa (1901-1965) odsłonięto tablicę pamiątkową poświęconą E. Guziurowi – „Wybitnemu muzykowi, pedagogowi, dyrygentowi chórów, działaczowi społecznymi i Macierzowcowi – Macierz Ziemi Cieszyńskiej i Grono Przyjaciół“. Janusz
Guziur
Autor powyższego tekstu, prof. Janusz Guziur, w swoim artykule tylko lekko nadmienił o jeszcze jednej dziedzinie działalności Ojca, o działalności publicystycznej. Kiedy Emanuel Guziur wrócił po wojnie do kraju, zajął się nie tylko organizowaniem śpiewactwa na Zaolziu i pracą pedagogiczną. Parał się również dziennikarstwem. Kierował cieszyńskim oddziałem „Trybuny Robotniczej“. Założył też wraz z kolegami pierwsze powojenne pismo powiatowe „Głos Ziemi Cieszyńskiej“ i został jego redaktorem naczelnym. Był przy narodzinach każdej większej inicjatywy na swojej ukochanej Ziemi Cieszyńskiej, choć rodzinna część tej Ziemi – z (samo)woli czeskich urzędników – była dla Niego przez wiele ostatnich lat życia niedostępna. Prof. Janusz Guziur w swoich wspomnieniach o Ojcu nadmienia o zamieszczonym w Głosie Ziemi Cieszyńskiej w r. 1987 artykule „Ruch wokół ruchu“. Temu samemu tematowi – jednostronnemu zamknięciu przez Czechów granicy z Polską – poświęcił już dwa lata wcześniej obszerny artykuł, zatytułowany Granica „przyjaźni“, opublikowany pod pseudonimem Alfred Gojny. Pisał się wówczas rok 1985, gdy Wielki Brat uważnie czuwał nad swoim Małym Bratem, zaś potężnie rozbudowany urząd w gmachu przy ul. Mysiej w Warszawie (cenzura – przyp. red.) pilnował niepokornych Polaków. Co nieco prawdy udało się czasem przemycić za pośrednictwem niskonakładowej prasy podziemnej lub ukazującej się za granicą. Takim czasopismem, które za czasów PRL poświęcało sprawom zaolziańskim wiele uwagi, był ukazujący się w Sztokholmie biuletyn Polskiego Instytutu Ewangelickiego „Szkice i Dialog”, redagowany przez wywodzącego się również z Zaolzia inż.Stanisława Siostrzonka. Dziś, po otwarciu europejskich granic, te sprawy mogą się wielu młodym wydawać nieistotne, choć – kiedy widzi się w telewizji te niekończące się kolejki TIR-ów na granicy wschodniej – tamte czasy, wielokilometrowe kolejki do granicy na ulicach Cieszyna, ciągnące się aż za Cieszyn, żywo stają w pamięci, choć różne są motywy tego braku poszanowania praw człowieka. Jak wiadomo, dziś chodzi o zaspokojenie roszczeń materialnych jednej grupy społecznej bez oglądania się na innych. Wówczas chodziło o jednostronne łamanie podstawowych praw człowieka i podpisanych umów dwustronnych przez władze jednego kraju – jednej ze stron tych formalnie obowiązujących porozumień. Emanuel Guziur sprzeciwiał się temu całym swoim jestestwem. Jestestwem człowieka zahartowanego w działaniu - opisał to i zamieścił w sztokholmskim biuletynie. Warto przypomnieć ten tekst z r. 1985, gdyż zawiera wiele istotnych faktów: Przywykło
się mówić o niej oficjalnie jako o „granicy przyjaźni“
lub „granicy, która łączy a nie dzieli“. Chodzi
tutaj o granicę między PRL a CSRS, a zwłaszcza o jej
odcinek na Śląsku Cieszyńskim, którego symbolem jest
rzeka Olza, oczywiście nazwana też „rzeką przyjaźni“. Piszę
„oczywiście“, bo od lat wbijano te slogany w umysły
ludzi po tej i tamtej stronie. W ostatnich latach te
slogany poszły w kąt, a na ich miejsce przyszła
rzeczywistość odsłaniająca nagle korzenie tej przyjaźni. Pewnego
ranka, a było to w dniu 7-go grudnia 1981 r. (na
tydzień przed ogłoszeniem stanu wojennego w PRL),
graniczny most w Cieszynie stał się nagle zaporą nie do
przebycia dla ludzi legitymujących się ważnymi jeszcze
przed chwilą dokumentami, uprawniającymi do
przekroczenia tej granicy. Nastąpiło nagłe cięcie,
przeprowadzone przez stronę czeską, bez uprzedzenia
strony polskiej, które ludzi rozdzieliło w sposób
nieraz dramatyczny. Kto gdzie był w danej chwili, tam
pozostał. Bywało, że mieszkający stale na terenie
przygranicznym w Czechosłowacji obywatel polski, który
udał się rano do pracy w Polsce, po południu nie mógł
wrócić do swojej żony, dzieci. Musiał szukać na kilka
tygodni kąta u znajomych w Polsce, żyjąc w przymusowej
separacji. Szeroko
w tym czasie był komentowany w Cieszynie wypadek, gdy żona
z dzieckiem przychodziła okresowo nad granicę, aby
zobaczyć się z mężem. Po kilku tygodniach
sytuacja ustabilizowała się na tyle, że Czesi
zezwalali, aby ojciec zabierał tęskniące za nim dziecko
na tydzień do siebie, do Polski. Sprawy te zostały
uregulowane dopiero po paru miesiącach, przez przywrócenie
przepustek osobom zatrudnionym w Polsce, a zamieszkałym
po czeskiej stronie granicy. Najszybciej została
uregulowana sprawa robotników z Polski, pracujących
w zagłębiu karwińskim. Wiadomo: węgiel a Polacy
potrzebni do tej brudnej roboty. Jeśli
idzie o inne osoby, to dopiero po wielu miesiącach
zezwolono na odwiedziny w ramach najbliższej rodziny, ale
tylko w relacji rodzice dzieci. Granicę można było
tylko przekroczyć do CSRS na podstawie zaproszenia,
potwierdzonego przez władze czeskie oraz ważnego
dokumentu uprawniającego do przekroczenia granicy,
wystawionego przez władze polskie. Dokumentem tym
dotychczas był polski dowód osobisty z wpisem w
postaci pieczątki uprawniającej do przekroczenia granicy
(bez zaproszenia). Czesi jednostronnie ten dokument
odrzucili, żądając, aby odtąd obywatele polscy
legitymowali się paszportem i bardzo niechętnie
potwierdzali zaproszenia, a już wręcz odmawiali
potwierdzenia zaproszeń wystawionych przez rodzeństwo
– np. siostrę zamieszkałą w CSRS do brata zamieszkałego
w Polsce, twierdząc (autentyczne!), że brat i siostra to
nie jest „najbliższa rodzina“. Za taką rodzinę uważano
tylko związek między ojcem, matką a synem lub córką,
ale już nie między bratem a siostrą. Dopiero wiosną
tego roku (1985 – przyp. red. PBI) uznano, że siostra i
brat to też najbliższa rodzina i zaczęto potwierdzać
zaproszenia w odstępach co najmniej kwartalnych.
Natomiast przepustki stałego ruchu granicznego zostały
zupełnie zniesione i taki stan do tej chwili nie uległ
zmianie. W ten sposób został zniesiony tzw. „Mały
Ruch Graniczny“, obowiązujący na podstawie Konwencji
zawartej między PRL a CSRS. Granicę można było jeszcze
dodatkowo przekraczać w przypadku śmierci osób najbliższych,
na podstawie telegramu potwierdzonego przez urząd państwowy
i zakład pogrzebowy i oczywiście posiadanego paszportu.
Tutaj już brat czy siostra byli kwalifikowani od samego
początku do „najbliższych“. Duże zrozumienie
sytuacji! Trzeba
podkreślić również, że mając paszport w ręku i taki
telegram, nie miało się wcale pewności przekroczenia
granicy. Zdarzało się, że ludzie z takim
telegramem w jednej ręce a wieńcem pogrzebowym w
drugiej, wracali z nad granicy, odprawieni przez
czeskiego funkcjonariusza, któremu się „coś nie
podobało“. Polskie władze graniczne były bezradne
wobec tej samowoli. Dochodziło do tego, że aby uniknąć
ewentualnych pretensji obywateli polskich, polski
funkcjonariusz odprawiający zwracał się z zapytaniem
do strony czeskiej, czy taka osoba zostanie przepuszczona
a potem dopiero przybijał pieczątkę do paszportu, gdyż
często zdarzało się, że kasował znaczek opłaty
paszportowej w wysokości 600 zł., fakt przekroczenia
granicy odnotowany w paszporcie, a obywatel pozostał w
Polsce. Doszło do tego, że polskie urzędy paszportowe
żądały pisemnego oświadczenia, że nie będzie się
miało pretensji do władz polskich, jeśli na podstawie
tego paszportu nie będzie można przekroczyć granicy
(!). Jak
powyższe praktyki, stosowane przez Czechów od 1981 roku
do dnia dzisiejszego mają się do obowiązującego prawa
– podpisanej Konwencji? Odpowiedź jest prosta: są
bezprawne, sprzeczne z zawartymi układami z PRL
i międzynarodowymi normami wolności i praw człowieka
podpisanymi i przez CSRS w porozumieniu zawartym w
HELSINKACH w roku 1975. Granica
ustanowiona na Śląsku Cieszyńskim w sposób arbitralny
w roku 1920 przez sojuszniczą Radę Ambasadorów, przecięła
naród polski, a nie czeski. Po tamtej stronie granicy
pozostało na zwartym terenie sto kilkadziesiąt tysięcy
Polaków, powiązanych więziami rodzinnymi i
gospodarczymi ze wschodnią częścią Śląska Cieszyńskiego,
przyznaną Polsce. Ponadto tysiące Polaków, zwłaszcza
tych, co byli zaangażowani w latach 1918-1920 w działalności
na rzecz przynależności tej ziemi do Polski, musiało
szukać schronienia i chleba w Polsce, gdyż w
warunkach panującego szowinizmu czeskiego, ich pobyt był
fizycznie zagrożony. Czechosłowacja otrzymując tę część
Śląska Cieszyńskiego, została zobowiązana do
zapewnienia ułatwień w przepływie ruchu osobowego przez
tę granicę. Zwłaszcza dotyczyło to ludności w pasie
granicznym, której zagwarantowano przepustki stałe,
wystawiane najczęściej na okres jednego roku. Po
wojnie sprawy ruchu granicznego zostały ujęte w
„Konwencji między PRL a CSR o małym
ruchu granicznym“, podpisanej w Pradze w dniu 4
lipca 1959 r. oraz w protokole wykonawczym do tej
Konwencji z dnia 23.09.1959 roku. (Dz. Ustaw PRL, nr
27 z dnia 10 czerwca 1960).
Ponadto
zawarto umowę między rządem PRL a rządem CSRS o dalszych
ułatwieniach w ruchu osobowym obywateli obydwu państw z dnia
20 lipca 1977 r., na podstawie której obywatele
PRL (nie tylko mieszkający w strefie przygranicznej)
mogli przekraczać granicę bez ograniczeń na podstawie
dowodu osobistego zaopatrzonego w odpowiednią piecżątkę
władz polskich, uprawniającą do przekroczenia granicy. Art.
16, p. 2 Konwencji przewiduje: „Konwencja niniejsza może
być wypowiedziana przez każdą z umawiających się
Stron i traci swą moc obowiązującą po upływie jednego
roku licząc od dnia otrzymania przez drugą umawiającą się
Stronę notyfikacji o wypowiedzeniu Konwencji“. Wbrew
temu, co podpisano, strona czeska jednostronnie zerwała
postanowienia tej Konwencji bez porozumienia się w tej
sprawie z PRL i zamknęła granicę. Do dziś strona
czeska nie wypowiedziała tej Konwencji, a więc Konwencja
prawnie obowiązuje, choć w praktyce łamana jest
codziennie przez stronę czeską. Stan ten, jak poinformowała
po czasie strona czeska stronę polską, jest „wynikiem
sytuacji polityczno-społecznej, jaka ukształtowała się w
PRL po 1980 roku“. Od
tego czasu doszło już jednak do zniesienia stanu wojennego
w PRL, ale Czesi uważają nadal, że granica powinna
stanowić szczelną barierę. Kto udzielił im prawa do osądu
spraw polskich, które są sprawami wewnętrznymi a nie międzynarodowymi,
nie wiadomo. A może i wiadomo! WIELKI BRAT! Trzeba
przyznać, źe strona polska wielokrotnie czyniła starania
o przywrócenie poprzedniego stanu rzeczy na granicy. W
dniach 13 i 14 lipca 1984 roku odbyły się w Warszawie w
tej sprawie konsultacje, podczas których strona polska,
reprezentowana przez wiceministra spraw zagranicznych M.
Dmochowskiego została poinformowana przez stronę czeską,
reprezentowaną przez wiceministra spraw zagranicznych Spáčila,
że ograniczenia w ruchu osobowym mają „charakter przejściowy“i
podlegać będą „okresowym korektom“, jak podała
prasa. Od tego czasu upłynęło wiele wody w granicznej
rzece OLZIE, a istniejący stan do dnia dzisiejszego nie
uległ zmianie. W omawianej Konwencji z dnia 4 lipca
1959 r. znajduje się artykuł pozwalający na jednostronne,
czasowe zastosowanie ograniczeń w ruchu osobowym. Jest to
art. 14, który mówi: „Ograniczenie ruchu osobowego może
nastąpić ze względów sanitarnych, weterynaryjnych lub
t.p.“ Istotnie takie wypadki miały miejsce. Na ogół były
krótkotrwałe, gdy na terenach sąsiednich pojawiała się
czerwonka, nosacizna lub inna zaraza. Stan ten, ze względu
na bezpieczeństwo był zrozumiały i przyjmowany bez
zastrzeżeń. Według
naszych „pobratymców“, w Polsce zaraza wybuchła w 1980
r. i trwa nadal, wymaga więc „kordonu sanitarnego“.
WIELKI BRAT stoi na straży swego „małego brata“,
wykonującego jak zawsze najsumienniej jego polecenia z nadgorliwością.
Jak wielce upokarzający jest ten stan dla nas Polaków
zamieszkałych po jednej i drugiej stronie Olzy, jak
niewielkie znaczenie posiada „władza polska“, pozwalając
szowinistom czeskim na prawo decydowaniu o przekraczaniu
granicy. Mija
w tym roku 10 rocznica podpisania „Aktu końcowego KBWE“
w HELSINKACH, podpisanego, a jakże, również przez Czechosłowację!
Zapytujemy, czy łamanie przez rząd federalny CSRS
podpisanych umów i Praw Człowieka jest zgodne z „duchem
HELSINEK“? Alfred Gojny *
* * Trzy lata z okładem po napisaniu tego tekstu serce Emanuela Guziura, Wielkiego Syna Zaolziańskiej Ziemi przestało bić na zawsze. Nie doczekał przemarszu czeskich studentów przez nadwełtawską stolicę, zakończonego demonstracją, nazwaną dumnie „aksamitną rewolucją“. „Polska zaraza solidarności“, pomimo zamkniętych szczelnie granic, uczyniła swoje. Cierpienie, strajki, więzienia i krew przelana przez znienawidzonych Polaków spowodowały, że nasi południowi sąsiedzi, bez własnego wysiłku mogli uwolnić się z „jarzma totalitaryzmu“ i zamknąć parasol ochronny WIELKIEGO BRATA. Stosunki na granicy nie od razu uległy jednak poprawie. Następowało to powoli. W grudniu 2007, 18 lat po śmierci śp. Emana, po wejściu obydwu krajów znad granicznej Olzy do strefy Schengen, doszło do całkowitego otwarcia granicy. Przyszłość pokaże, czy oznaczać to będzie poprawę bytu narodowego polskiej ludności zaolziańskiej. Na pewno nie wpłynie to jednak na dotrzymywanie przez władze czeskie podpisanych przez siebie umów dwustronnych, ani wielostronnych w odniesieniu do tej ludności, która nie z własnego wyboru stała się mniejszością na swej ziemi rodzinnej. Podobnie jak opisywana przez E. Guziura „Konwencja o małym ruchu granicznym“, była na przestrzeni dwudziestego wieku przez stronę czeską jednostronnie łamana akty prawne o znacznie szerszym zasięgu są łamane do dziś, czego przykładem może być nie stosowanie się do zasad ustalonych w podpisanej i ratyfikowanej przez RC Konwencji ramowej Rady Europy o ochronie mniejszości narodowych.. Te rozważania cisną się na myśl nad grobem Emanuela Guziura, Wielkiego Obrońcy Zaolziańskiej Sprawy, przy głównej alei cieszyńskiego cmentarza komunalnego w dziewiętnastą rocznicę Jego Śmierci, w przeddzień stulecia Jego Urodzin. Alicja
Sęk
|
|
|