ZAOLZIE |
Polski Biuletyn Informacyjny |
dokumenty, artykuły, komentarze, aktualności |
Numer 7/2008 (55) |
CIESZYN |
23 lipca 2008 |
|
|
PRZED 70
LATY (Z
pokojowego przejęcia Śląska Zaolziańskiego) I. Zbliża się 70 rocznica krótkotrwałego wyzwolenia Zaolzia spod czeskiej okupacji. Pragniemy w kilku kolejnych numerach naszego biuletynu, zdjęciami i fragmentami z prasy, przypomnieć tamte historyczne chwile tym, dla których pozostaną one na zawsze najpiękniejszym przeżyciem młodości i pokazać ich doniosłość młodszym pokoleniom. Sięgnęliśmy w tym celu do prasy z tego okresu i opisów z internetowego opracowania Książnicy Cieszyńskiej, gdyż trudno o bardziej autentyczne świadectwo tamtych wydarzeń. Przytoczymy najpierw, jako najbardziej trafny, fragment zamieszczonego tam wstępu do wydarzenia z r. 2003, jakim była wystawa nt. Śląska Zaolziańskiego, otwarta w tej placówce w 65 rocznicę wyzwolenia Zaolzia. „Niewiele
jest epizodów w XX-wiecznych dziejach Polski, które tak
dalece uległyby zmitologizowaniu, jak wydarzenia z
jesieni 1938 r. związane z wkroczeniem wojsk polskich na
Zaolzie i włączeniem tego obszaru w granice
Rzeczpospolitej. Nie doczekawszy się, mimo upływu wielu
dziesięcioleci, rzetelnej, wszechstronnej analizy
historycznej, stały się domeną publicystyki i
propagandy. Już wkrótce po klęsce wrześniowej zaczęto
prezentować je jako kwintesencję błędnej,
tromtadrackiej polityki „sanacyjnych pułkowników”. W
okresie stalinowskim przypominanie wydarzeń z 1938 r. stało
się jednym z najskuteczniejszych instrumentów, przy użyciu
których komunistyczna propaganda mogła podejmować próby
skompromitowania II Rzeczpospolitej. Wkroczenie wojsk
polskich na Zaolzie urosło do rangi symbolu
„zbrodniczej polityki sanacyjnego reżimu”, który nie
zawahał się, by „we współpracy z Hitlerem” wziąć
udział w „rozbiorze Czechosłowacji”. Jakkolwiek wraz
z postępującą liberalizacją już w okresie PRL-u w
fachowej literaturze zaczęły się pojawiać
interpretacje podważające ów stereotyp, zdążył się
on na tyle utrwalić w świadomości Polaków, że kiedy
po 1989 r. powstały warunki, aby dokonać rzetelnego
rozrachunku z przeszłością i wydobyć z niej także
niechlubne karty, wydarzenia zaolziańskiej jesieni 1938 r. stały się – obok
antysemityzmu – najczęściej bodaj przywoływanym i
najchętniej eksploatowanym przykładem „polskiej hańby”.
Obecnie pojęcie „Zaolzie Tymczasem
na Śląsku Cieszyńskim inaczej niż w pozostałych częściach
Polski, których mieszkańcy z oczywistych względów
Zaolzie traktują jako odległy i niezbyt interesujący
skrawek ziemi, wydarzenia z 1938 r. nadal stanowią
historię żywą, z której oceną nie zdołano się uporać.
Dominujący w Polsce schemat interpretacyjny nakłada się
tu na przekazywane w rodzinnym kręgu wspomnienia o
czeskiej agresji ze stycznia 1919 r., zawodzie i poczuciu
krzywdy, z jakim przyjęto rozstrzygnięcie Rady Ambasadorów
Ententy, na mocy którego w 1920 r. zachodnia część Śląska
Cieszyńskiego, zamieszkała przez polską większość,
znalazła się w granicach Czechosłowacji, a wreszcie o
wieloletnim oczekiwaniu na zmianę tego stanu i
entuzjazmie, z jakim tutejsi Polacy witali w 1938 r.
wkraczające na Zaolzie oddziały Wojska Polskiego, w
fakcie tym widząc nie tylko wyrównanie rachunku krzywd,
ale i ziszczenia się mitu o „powrocie na łono
Macierzy”. Owe całkowicie sprzeczne interpretacje,
zderzające się z sobą, sprawiły, iż wydarzenia z
jesieni 1938 r. uległy na Śląsku Cieszyńskim
tabuizacji. Cieszyńscy Polacy, tak chętnie wykorzystujący
wszelkie okazje, aby publicznie przypominać wydarzenia świadczące
o chlubnej przeszłości regionu i patriotyzmie jego
mieszkańców, kolejne rocznice włączenia Zaolzia w
granice Rzeczpospolitej skwapliwie przemilczają. Dla członków
starszych generacji pamiętających ów fakt z autopsji,
nie do przyjęcia jest bowiem konieczność przypominania
i opisywania go w kategoriach hańby. Dla wielu z nich hańbiące
jest raczej to, iż ta sama Polska, którą z entuzjazmem
witali w październiku 1938 r. [...] teraz każe się im
dawnego entuzjazmu wstydzić i w istocie - sprzeniewierzać
się niegdysiejszym ideałom. Z kolei dla młodszych
pokoleń, dla których wydarzenia z jesieni 1938 r.
stanowią zamknięty rozdział i których historyczną świadomość
w równej mierze kształtowały przekazy rodzinne, jak
oficjalne interpretacje, włączenie Zaolzia do Polski
jest wydarzeniem, o którym wygodniej jest zapomnieć.
Zależnie bowiem od okoliczności jego przywołaniem
narazić się można to na oskarżenia o zaściankowość
i hołdowanie kresowemu nacjonalizmowi, to zaś na zarzut
braku patriotyzmu i ulegania politycznej poprawności. Że
przedstawiona wyżej diagnoza stanu historycznej świadomości
cieszyńskich Ślązaków okazała się trafna i że
jednocześnie autentyczna, choć nie do końca chyba świadoma
i że pozostaje potrzeba otwartego zmierzenia się z
przeszłością, wyraźnie ujawnił zorganizowany 2 października
2003 r. w Książnicy Cieszyńskiej wernisaż wystawy
„Zaolzie 1938, Dokumenty – relacje – opinie”, w
trakcie którego autorom ekspozycji przyszło odebrać
sporo gratulacji z powodu odwagi, jaką mieli ponoć
zademonstrować, decydując się na przypomnienie wydarzeń
sprzed 65 lat. Obserwacje te znalazły potwierdzenie również
w licznych relacjach i komentarzach, jakie po otwarciu
wystawy ukazały się na łamach regionalnej prasy, także
czeskiej, a przede wszystkim w największej bodaj w
historii wszystkich zorganizowanych dotąd przez Książnicę
Cieszyńską wystaw liczbie osób, które zdecydowały się
ekspozycję „Zaolzie Najczęstszym
błędem popełnianym przez historyków i publicystów
zajmujących się wydarzeniami zaolziańskiej jesieni 1938
r. jest ich opisywanie i rozpatrywanie w oderwaniu od
szerszego historycznego kontekstu z pominięciem
polsko-czeskiego konfliktu z lat 1918 – 1920
(czyli czeskiej napaści na Polskę – przyp.
red.), który doprowadził do powstania „problemu
Zaolzia” [...].”
-
- - Atmosferę
tamtych dni oddaje również fragment tekstu, jaki
zaczerpnęliśmy z jednego z tygodników cieszyńskich
z dn. 24 września 1938: WIELKA
MANIFESTACJA [...]
wieczorem na
rynku cieszyńskim odbył się potężny wiec
manifestacyjny w obronie uciskanych Polaków za Olzą. W
wiecu wzięły udział tysięczne rzesze obywateli miast i
okolicznych wiosek [...]. Na wiecu uchwalono następującą
rezolucję: „
W chwili, kiedy w r. 1918 wszystkie siły odradzającego
się państwa polskiego zajęte były walką z zalewającym
go barbarzyństwem Wschodu i cywilizacji europejskich,
dokonali Czesi zdradzieckiego, zbrojnego napadu na prastarą
polską piastowską Ziemię Cieszyńską. Wyzyskując wiarę
Polski w uczciwość i lojalność sąsiada, złamali
przyjęte zobowiązania umowne. Nie cofnęli się przy tem
także przed wstrzymaniem przewozu amunicji w momentach
decydujących dla Polski w walce o jej byt. W
taki to sposób wydarła nam chciwość czeska Śląsk
zaolziański wraz z przeszło dwustutysięczną rdzennie
polską, autochtoniczną ludnością. Grabież
ta nigdy przez naród polski nie uznana, wykopała pomiędzy
nami a Czechami przepaść, którą polityka czeska przez
stale wrogie względem państwa polskiego postępowanie i
bezwzględny ucisk ludności polskiej Śląska zaolziańskiego
– bezustannie pogłębiała. Rolnicza
i robotnicza ludność polska tej zasobnej w bogactwa
przyrodzone polskiej ziemi stała się pod względem
gospodarczym przedmiotem jaskrawego wyzysku ze strony
elementu czeskiego. Nie
możemy dłużej znosić krzywdy ludności polskiej w państwie
czechosłowackim. Nie
w tem państwie miejsce dla autochtonicznej ludności
polskiej i dość już bolesnych nad nią doświadczeń ze
strony brutalnych zaborców, dość już łupieżczej
eksploatacji bogactw prastarej ziemi polskiej. W
przeżywanej obecnie chwili dziejowej ludność województwa
śląskiego, ufna, że ma prawo reprezentować w tej
sprawie jak najszerszą opinię polską, wobec nie
zmieniającego się od lat 20-tu położenia integralnej
części narodu polskiego na ziemi zaolziańskiej uchwala: 1/
dzielnym i zahartowanym w boju naszym rodakom za Olzą ślemy
słowa pokrzepienia i otuchy, oraz uroczyście oświadczamy,
że cały naród polski stoi za nimi niezłomnie w ich
ostatnim etapie walki o pełną wspólnotę narodową. W
walce tej cały naród polski jest solidarny, tak jak
solidarnie nie uznał on nigdy zaboru ich ojczystej ziemi,
a to w imię prawa krwi i zwykłej ludzkiej sprawiedliwości.
Chwila wyzwolenia Zaolzia nadeszła. 2/
Zwracamy się z mocnym i stanowczym apelem do najwyższych
władz i rządu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, oraz do
całego narodu polskiego, domagając się podjęcia
wszelkich kroków i użycia całej mocy, by sprawiedliwości
stało się zadość i Śląsk zaolziański został bezzwłocznie
Rzeczpospolitej Polskiej zwrócony.” Po
wiecu odbył się pochód ulicami Dr.Michejdy, Zamkową i
Legionów. Szczególnie potężnie brzmiały okrzyki pod
zamkiem, naprzeciwko mostu. Okrzyki te wywołały po
drugiej stronie wielki popłoch. Obawiano się, że
manifestanci wkroczą do Cz. Cieszyna. Skonsygnowano
przeto około mostu silne oddziały wojskowe i żandarmerię
z karabinami maszynowymi a nawet autami pancernymi. Warto
tu w tym miejscu przypomnieć słowa wypowiedziane prawie
20 lat wcześniej do delegacji Polaków z okupowanej przez
wojska czeskie części
Śląska Cieszyńskiego - Śląsk Cieszyński jest
polski i przy Polsce 30 IV 1919
Józef Piłsudski Dopiero
w r. 1938 mogli przyjechać, by wykonać ten testament
Marszałka:
Marszałek Edward Śmigły-Rydz i generał Władysław
Bortnowski na Zaolziu Tęsknota
do Macierzy
Tak długo wytrzymaliśmy, wystarczyło jednak
nie 600 lat zaboru a okupacja niemiecka i 60 lat komunizmu
wraz z liberalizmem i czeskim nacjonalizmem, by
pozostała nas już tylko jedna czwarta! Chwile serdeczności w Jabłonkowie
Kwiaty radości:
A JEDNAK POMNIK... We
wrześniowym numerze 2007 zamieściliśmy krótki, bardzo
symboliczny wiersz „U nas”, nieżyjącego już zaolziańskiego
poety Janusza Gaudyna, który napisał m.in.: „Pomników
mamy niewiele, ludzie nie tańczą, ani nie płaczą za głośno.
U nas umiera się cicho [...]”. Nawiązując do tego wiersza wspominaliśmy, że na Zaolziu nie ma nawet pomnika Jana Kubisza, nauczyciela, poety i społecznika, autora pieśni „Płyniesz Olzo”, nazywanej często hymnem zaolziańskim. Pisaliśmy, że taki pomnik, dar zaolziańskiego rodaka z Ameryki, stanął nie w Gnojniku, w którym Jan Kubisz spędził ponad połowę swojego życia, lecz po polskiej stronie granicy – na cieszyńskim Wzgórzu Zamkowym – nad prawym brzegiem Olzy. Tam też, w prawobrzeżnej części Cieszyna, jest ulica i szkoła jego imienia. „U nas umiera się cicho” – umiera się tak cicho, że zgodnie z życzeniem Jana Kubisza, nie ma nawet pomnika na Jego grobie na gnojnickim cmentarzu. Jego pomnikiem miały pozostać i pozostały pieśni (najbardziej znane – wspomniana już „Płyniesz Olzo”, czy równie nostalgiczny „Ojcowski dom” oraz książki, w tym zwłaszcza „Pamiętnik starego nauczyciela”). Pozostała jednak pamięć i choć – jak napisał Janusz Gaudyn – „tutaj ludziom odwagi i zasługi wystarcza na milczenie”, w 160-lecie urodzin Jana Kubisza, oddano temu skromnemu wiejskiemu nauczycielowi najwyższy wyraz pamięci, jaki tylko mógł sobie wymarzyć. Miejscowej polskiej szkole nadano Jego imię, a na jej murach odsłonięto tablicę pamiątkową z wygrawerowanym portretem i napisem Jan KUBISZ, 1848-1929, nauczyciel, poeta, społecznik. Tylko tyle i... aż tyle – chciałoby się powiedzieć. Nadanie szkole imienia i odsłonięcie tablicy Jana Kubisza to de facto uroczyste podsumowanie wieloletnich starań i poświęceń miejscowej i okolicznej społeczności polskiej. O tym, jak Polacy, mieszkańcy tych zachodnich rubieży Zaolziańskiej Ziemi, walczyli i ile pracy, a nawet osobistego mienia włożyli w to, by zachować i utrzymać polską szkołę, przeczytać można na jej interesującej stronie internetowej www.godula.cz Gorąco ją polecamy, zwłaszcza część poświęconą historii szkoły, bo choć odwagi może rzeczywiście często wystarcza tylko na milczenie, to szkoła im. Jana Kubisza w Gnojniku jest rzeczywistym, realnym pomnikiem. Jest pomnikiem zasług lokalnej polskiej społeczności całego obwodu gnojnickiego, tych znanych i tych nieznanych, którzy od pokoleń walczyli, by polska szkoła na tym terenie mogła istnieć i nauczać polskie dzieci. Ta szkoła bowiem od ponad ćwierćwiecza naucza również dzieci z okolicznych wiosek, bo – jak czytamy na wymienionej stronie internetowej – „w roku szkolnym 1980-81 „władze szkolne Powiatowej Rady Narodowej rozpoczynają starania o integrację okolicznych jednoklasówek”. Wynikiem tych „starań” było w następnym roku szkolnym zamknięcie kilku okolicznych polskich szkół, do których w owym czasie nie brakowało jeszcze dzieci. Gdyby Janusz Gaudyn żył, chciałoby się Mu powiedzieć: odwagi może wystarcza ludziom na milczenie, ale zasług wystarcza na więcej. Ta szkoła jest nie tylko pomnikiem Jana Kubisza. Jest pomnikiem milczącej ofiarności zaolziańskiego społeczeństwa polskiego. ...ZAKUSÓW CIĄG DALSZY Po przeczytaniu słowa „integracja” na określenie likwidacji przypomniał mi się dowcip z lat siedemdziesiątych, kiedy w PRL-u zaczęły gwałtownie rosnąć ceny żywności, co kamuflowano m.in. poprzez obniżanie jakości wyrobów. Mówiono wówczas, że Zwyczajna (kiełbasa) wyszła za mąż i nazywa się Podwawelska (droższy gatunek wędliny). Przypomniał mi się ten dowcip w żałosnym kontekście likwidacji polskich szkół i przedszkoli na Zaolziu. Spróbuję go sparafrazować, choć to bynajmniej nie śmieszy... Czyżby „integracja” z lat osiemdziesiątych, czyli masowa likwidacja polskich szkół na Zaolziu – nie tylko w obwodzie gnojnickim – w myśl przytoczonego dowcipu, po prawie trzydziestu latach powtórnie „wyszła za mąż” i nazywała się obecnie „optymalizacją”? Chodzi oczywiście o likwidację polskiej szkoły w Trzyńcu na Tarasie, której poświęciliśmy już w naszym serwisie sporo uwagi. Pomiędzy ówczesną „integracją”, a dzisiejszą „optymalizacją” istnieje jednak spora różnica. Wówczas likwidowano szkoły jednoklasowe w miejscowościach, gdzie te placówki posiadały ponad stuletnią tradycję i własne zaplecze – w konsekwencji ich likwidacji przeznaczane na użytek czeskich szkół i przedszkoli. Szkoła w Trzyńcu na Tarasie nie ma ani własnego budynku, ani długoletniej historii, nie ma zintegrowanej przez wieki społeczności lokalnej. Dzielnica, w której ta szkoła istnieje, powstała zaledwie kilkadziesiąt lat temu w miejscu, gdzie uprzednio były wioski zamieszkiwane w ogromnej większości przez miejscową ludność polską. Mieszkańcy tych wiosek zostali w wyniku budowy nowej dzielnicy rozproszeni i osiedleni często w blokach z przewagą napływowej ludności czeskiej. W miejsce istniejących dotąd budynków szkolnych, zbudowanych dzięki ofiarności polskiego społeczeństwa, jako pewien rodzaj rekompensaty, udostępniono wówczas tej społeczności miejsce w gmachu, który nie stał się jednak nigdy jej własnością i jest tajemnicą poliszynela, że to zakusy na ten budynek, zamiar umieszczenia tam szkoły muzycznej i przeznaczenia jej dotychczasowego lokum do prywatyzacji, stały się obecnie głównym powodem likwidacji polskiej szkoły. I jeszcze jedna sprawa. „Pecunia non olet” mówi znane przysłowie łacińskie. Pieniądze nie śmierdzą nawet niektórym pseudopolskim działaczom zaolziańskim, którzy za przyrzeczenie przez władze miasta wsparcia gotówkowego dla swoich wielkich imprez „integracyjnych”, gotowi są do poświęcenia... polskiej szkoły. Kiedy poprzednio pisaliśmy o próbach likwidacji tej szkoły, kiedy nawet interweniował w tej sprawie u czeskiego premiera ówczesny premier RP Jarosław Kaczyński i sprawa chwilowo znalazła pozytywne rozwiązanie, był to mimo wszystko początek końca. Dezorientacja rodziców, wstrzymanie zapisów na rok następny, nienawistna postawa władz miasta, a także niestety podstępne działanie pewnych lokalnych „polskich” działaczy, nadal zmierzają w kierunku ostatecznej likwidacji tej szkoły, do której jeszcze dwa lata temu uczęszczało ok. setki uczniów. Polska szkoła w Trzyńcu na Tarasie będzie jeszcze prawdopodobnie istniała przez jeden rok szkolny. Potem rodzicom pozostanie do wyboru posyłanie dzieci do odległej szkoły (mieszczącej się w historycznie polskim budynku) w starej dzielnicy Trzyńca, posyłanie ich do innej miejscowości, bądź... czechizacja – posyłanie dzieci do miejscowej czeskiej szkoły. Wielu rodziców, zwłaszcza z rodzin mieszanych, zapewne wybierze tę trzecią opcję, bo do czeskiej szkoły nie trzeba dojeżdżać. Są tuż pod bokiem. A tymczasem trwa nowa batalia, batalia o status dwóch polskich przedszkoli, podległych dyrekcji szkoły na Tarasie: przy ul. Sztefanika oraz przy ul. SPN. Decyzją władz miasta mają już od września przejść pod nowy zarząd. Uczęszcza do nich ok. 60 dzieci. Te przedszkola też nie mają własnego zaplecza. To nowa dzielnica... Nie ma już starych Łyżbic i innych wiosek, na których terenie ją zbudowano... Nie ma dawnej więzi lokalnej, nie ma tradycji walki o przetrwanie, brakuje wsparcia tam, skąd powinno ono przychodzić. To
zrozumiałe, że Janusz Gaudyn, mieszkając w tej
dzielnicy napisał: „tutaj
ludziom odwagi i zasługi wystarcza na milczenie”... KAMYCZEK DO WŁASNEGO OGRÓDKA Jak się dowiedzieliśmy, w tym roku ukończyła szkołę podstawową Ewa Farna, uzdolniona wokalistka z Wędryni. Po wakacjach rozpocznie naukę w polskim gimnazjum (tu odpowiednik liceum) w Czeskim Cieszynie. O tej nastolatce, znanej dziś z występów i różnych konkursów zarówno w Polsce, jak i w Republice Czeskiej, zaczęło być głośno w r. 2004, gdy zwyciężyła w konkursie na wykonanie piosenki z repertuaru Maryli Rodowicz i zaśpiewała ją potem razem z tą znaną artystką. Ewa chętnie wyjeżdża na występy do Polski i choć zawsze deklaruje swoją polskość, w której została przez Rodziców wychowana, często spotyka się w kraju z ignorancją i stwierdzeniem: „a jednak jesteś Czeszką”. Czyżby już w Polsce wymarli Polacy, którzy myślą i czują po polsku? Gdzie poczucie godności, gdzie duma narodowa, tak dobrze znana i tak bezwzględnie odbierana tej młodziutkiej dziewczynie? Wstyd mi Ewo za naszych wspólnych rodaków! Alicja Sęk
|
|
|