ZAOLZIE |
Polski Biuletyn Informacyjny |
dokumenty, artykuły, komentarze, aktualności |
Numer 6/2010 (78) |
CIESZYN |
23 czerwca 2010 |
|
|
KAMYCZKI DO WŁASNEGO OGRÓDKA Jedna
z bliskich mi osób odebrała niedawno Kartę Seniora, upoważniającą
chorych powyżej 75 roku życia do kupowania leków ze sporą
bonifikatą. Ponieważ dotyczy to tylko jednej sieci
farmaceutycznej, postanowiłam sprawdzić, które z cieszyńskich
aptek do niej należą. Zajrzałam na odpowiednią stronę
www. i … o zgrozo! Na mapce Cieszyna – choć było to
kilka tygodni przed powodzią – gdzieś nam się rozpłynęła
nasza ukochana Olza, opiewana ongiś przez Jana Kubisza,
starego nauczyciela z Gnojnika, słowami: „Płyniesz
Olzo, po dolinie, Płyniesz
jak przed laty…” Na
polskiej mapce
Cieszyna, polskiego
miasta szczycącego się tysiącdwustuletnią historią,
na której zaznaczono lokalizację aptek, czyjaś
„niewidzialna ręka” zamiast nazwy Olza zamieściła
wymyśloną w powojennej, komunistycznej
Czechosłowacji nazwę Olše. Jest
to przypadek, wazeliniarstwo, czy celowa złośliwość? W
przypadek trudno tu raczej uwierzyć, bo kto w Polsce nazywa
Olzę Olšą? Jeśli natomiast chodzi o wazeliniarstwo lub złośliwość,
to czyja to sprawka i w czyim interesie? Jakiemu celowi ma służyć?
Wiadomo,
że zaolziańscy Polacy od lat walczą o przywrócenie
historycznej nazwy Olza również i do słownictwa
czeskiego, bo tak nazywała się ta rzeka przed laty w
jednym i drugim języku i nie ma w tej nazwie nic
sprzecznego ani z duchem polszczyzny, ani czeszczyzny. Ba.
Nawet pisownia niczym się nie różni. Po co więc to
czeskie udziwnienie na polskiej mapie? Wiadomo,
że zaolzianie wkładają wiele wysiłku we wprowadzenie na
swoim terenie podwójnego nazewnictwa wszędzie tam, gdzie
jest to historycznie uzasadnione i umożliwiają to istniejące
przepisy, bo umożliwiają to tylko w tych miejscowościach,
gdzie do tej pory żyje co najmniej 10 proc. mieszkańców
deklarujących polską narodowość i zaakceptuje to
miejscowa komisja do spraw mniejszości narodowych. Pierwszy
z tych dwóch warunków spełnia już tylko jedna trzecia z
przedwojennych zaolziańskich, polskich wiosek i miasteczek
– ok. 30 miejscowości. Nawet w tych miejscowościach,
gdzie ten odsetek polskiej ludności znacznie przekracza 10
proc. wprowadzanie dwujęzyczności częstokroć utrudniają
wspomniane komisje, tworzone celowo z przedstawicieli ludności
napływowej (Wietnamczycy, Grecy, Słowacy itp.).
Najbardziej jaskrawym przykładem antypolskiej niechęci
jest w tym zakresie Trzyniec, którego nazwa – swoją drogą
– jest chętnie przez rodaków mieszkających w kraju
dziwacznie kaleczona i wymawiana jako Trinec, a więc ni
pies ni wydra, bo ani to historyczna, polska nazwa, ani
obecna – czeska, tylko dowód zwykłego, głupiego
polskiego nieuctwa. Jedną
z nielicznych miejscowości, gdzie udało się zaolziańskim
Polakom przeforsować prawo do podwójnego nazewnictwa jest
lewobrzeżny Cieszyn, zwany oczywiście przez polskich miłośników
turystyki handlowej Ceskim Tesinem. W tym mieście, od
jakiegoś czasu, pojawiły się dwujęzyczne nazwy niektórych
ulic. Rodacy spod piastowskiego zamku w Cieszynie nie
wspomagają jednak zaolzian w ich wysiłkach zmierzających
do upamiętnienia i udokumentowania polskiej tożsamości
autochtonicznych mieszkańców oderwanej części Śląska
Cieszyńskiego. Na
wydanym w Cieszynie planie obu części tego miasta przepołowionego
Olzą (na szczęście nie Olšą), wszystko co znajduje się
po lewej stronie tej rzeki nosi wyłącznie czeskie nazwy.
Czy i tu chodzi wyłącznie o zwykłą głupotę? Podobnie
na cieszyńskim dworcu autobusowym PKS. Wisi tam sporych
rozmiarów plan miasta. Wszystko co za Olzą zaznaczono na
nim oczywiście wyłącznie po czesku. Inna sprawa, że
akurat w odniesieniu do PKS trudno się temu dziwić. Firma
ta, podobnie jak PKP zdaje się z własnej, nieprzymuszonej
woli dążyć ku upadkowi. Vis a vis planu miasta wisi na
dworcu autobusowym rozkład jazdy reklamujący połączenia
międzynarodowe. Ucieszył mnie fakt, że mogę sobie PKS-em
zajechać na Zaolzie, choćby w sierpniu, na tradycyjne „Gorolski
Święto” do Jabłonkowa. Pytając o cenę biletu
dowiedziałam się jednak, że ten rozkład jest nieważny.
Takie autobusy od lat nie kursują… a że wisi rozkład
jazdy? Komu to w sumie przeszkadza? Dziury w ścianie nie
„wywisi”. Pociąg
osobowy, który od kilku lat łączył obydwie części
miasta, też ostatnio wykreślono z rozkładu jazdy. Tu
wykreślono go przynajmniej skutecznie, nie pozostawiając
iluzji, podobnie jak pozamykano na wszystkie spusty sam
dworzec, nie pozostawiając nadziei na przywrócenie
komunikacji kolejowej. Może jest to jakaś wyraźna
sugestia dla prywatnych przewoźników, którzy z sukcesem
zastępują nieudolny sektor społeczny w przewozach międzymiastowych
z Cieszyna do Bielska-Białej, Katowic, Krakowa i innych
miejscowości. Może opłaci im się kupić kilka
dodatkowych mikrobusów i za przystępną cenę wozić pasażerów
również przez Olzę (nie Olšę), do Czeskiego Cieszyna (a
nie do Ceski Tesin), do Trzyńca (nie do Trinec), do Jabłonkowa
(nie do Jablunkow), lub do Gnojnika (nie do Hnojnik), gdzie
na miejscowym cmentarzu spoczywają prochy Jana Kubisza,
autora wspomnianej już pieśni „Płyniesz Olzo”. Wiadomo,
że Zaolzianie pomimo obowiązujących przepisów spotykają
się w swoich staraniach o wdrażanie dwujęzyczności z dużymi
oporami przedstawicieli obecnej społeczności większościowej, bo – jak przewidział
Stary Nauczyciel z Gnojnika: dziś już „…wnuk starą
mowę dziadów, ledwie że rozumie”. Dwujęzyczność ma w
tej sytuacji m.in. uświadomić przedstawicielom „społeczności
większościowej”, wychowankom „szkół większościowych”
noszącym piękne polskie nazwiska, że ich pradziadowie
ledwie by ich mowę zrozumieli. Oni – ci urodzeni na przełomie
XIX i XX wieku – jeszcze nie byli ofiarami indoktrynacji
szkół budowanych na szybko po roku 1920 na zajętym siłą
polskim terenie, więc tak jak ich rodzice, posługiwali się
starą, polską mową swoich dziadów i pradziadów. Zaolzianie
obawiają się, że zaplanowany na rok przyszły spis ludności
w RC, a zwłaszcza planowane w nim „udoskonalenia” typu
możliwości wpisania przez jedną osobę dwóch narodowości,
mogą się przyczynić do formalnego spadku liczby osób
deklarujących swoją polskość, a tym samym kolejnych
ograniczeń praw mniejszościowych z racji spadku liczebności
polskiej społeczności w zachodniej części Śląska
Cieszyńskiego. Problem
zadeklarowania narodowości istnieje również w Polsce.
Moim – i nie tylko moim zdaniem – chodzi tu o pomylenie
pojęć. Myli się nagminnie narodowość z przynależnością
państwową, czyli obywatelstwem. Piłkarz nigeryjski, któremu
nadaje się obywatelstwo polskie, nie staje się bowiem
Polakiem, jak sugeruje się to w polskich mediach, lecz wyłącznie
obywatelem naszego kraju. Skąd – w przeciwnym razie –
brałyby się w Polsce mniejszości narodowe, takie jak
Litwini, Ukraińcy, Białorusini, Słowacy lub Niemcy, a
nawet nieliczna garstka Czechów, potomków wygnańców
religijnych z czasów Jana Komenskiego, których Polska
przygarnęła pod swoje skrzydła, udzielając azylu w
Zelowie koło Łodzi? Czy na mocy obywatelstwa są oni
automatycznie Polakami? Przeciwnie. Oni wszyscy, tak jak
zaolziańscy Polacy, będąc obywatelami Polski – kraju
swego zamieszkania – bronią swojej tożsamości
narodowej. Pozostawiam to ku rozwadze swoich rodaków, zwłaszcza
licznych dziennikarzy, którzy z euforią rozpisują się o
nowym czarnoskórym „Polaku”, piłkarzu z Nigerii. Jest
też mylona – i to zarówno w RC, jak i w RP – narodowość
z przynależnością etniczną. Skoro sugeruje się mieszkańcom
Pomorza, posługującym się gwarą kaszubską, przynależność
do wyimaginowanego narodu kaszubskiego, należałoby
wprowadzić dodatkowo naród wielkopolski, małopolski (ew.
galicyjski), mazurski, warmiński, mazowiecki, nie mówiąc
o śląskim, którego istnienie forsuje się podobnie jak
kaszubszczyznę. Może w tej sytuacji warto wrócić do
Lechitów i Golęszyców, do Piasta Kołodzieja i Króla
Kraka? Może za przykładem Bolesława Krzywoustego przywrócić
Polskę dzielnicową? Sama dobrze wiem, że choć od
praprapokoleń wywodzę się ze Śląska i czasami z
przyjemnością posługuję się naszą śląską, polską
gwarą, jestem taką samą gorliwą i zaangażowaną Polką
jak moi przodkowie. Po co w tej sytuacji jest nam w ogóle
polskość? Wystarczą „eurokraiki”, państewka
dzielnicowe rządzone z Brukseli, lub z nieco bliżej położonego
Berlina, w których walutą dla bogatych będzie euro, zaś
wynagrodzeniem dla biednych najemników kromka chleba bez
okrasy. Po co komu w Europie silna Polska? Jesteśmy już na
dobrej drodze, choćby – przykładowo – poprzez
ograniczenie do minimum liczebności polskiej armii,
wyzbycie się siły, która przez stulecia, nawet w czasach
niewoli, stała na straży suwerenności naszego narodu. Nie
sądzę, by ludzie o takim myśleniu jak ekipa rządząca
dziś Polską, nie wahająca się przed wyprzedażą interesów
ogólnonarodowych była w stanie dostrzec problemy tych najsłabszych
członków własnego narodu, interesy Polaków kresowych. Do
tego nie wystarczy deklarowanie ziemiańskiego rodowodu
kresowego przez jednego z głównych kandydatów na
prezydenta RP. Prawa rodaków, nie z własnego wyboru żyjących
poza granicami kraju, trzeba pojąć rozumem i czuć
sercem… Jakoś
mi trudno dopatrzeć się rozumu lub serca w działaniach
moich współziomków z „Cieszynlandu”, zamieszczających
przeinaczoną przez Czechów nazwę naszej rzeki granicznej
na polskiej mapie, dotyczącej nomen omen aptek w polskiej
części miasta, czyli przeznaczonej siłą faktu dla
polskich mieszkańców, obywateli RP obojętnie jakiej
narodowości, choć raczej nie czeskiej, bo niewielu Czechów
jest w prawobrzeżnej części Cieszyna, a jest rzeczą
wiadomą, że obrót lekami krąży raczej w przeciwnym
kierunku. Czy jest to wyłącznie głupota, czy może
celowa, złośliwa krecia robota? Jeśli tak, to czyja? Tym
powinny się zająć odpowiednie czynniki miejscowe, bo
skoro zamiast Olzy „płynie Olše po dolinie” pieniądze
z naszych podatków są może niepotrzebnie przeznaczane np.
na pobory dla polskich urzędników w ratuszu i magistracie.
Wszak po drugiej stronie Olzy też istnieje ratusz. Jego
siedziba nie jest może tak wiekowa, jak po polskiej stronie
granicy, bo zbudowana po podziale Cieszyna i Śląska Cieszyńskiego,
ale gmaszysko jest okazałe i pomieści wielu chętnych do
gmatwania naszego nazewnictwa. Herr Josef Kożdoń,
antypolski przywódca cieszyńskich ślązakowców, dawny włodarz
tego czesko-cieszyńskiego gmachu by się temu z całą
pewnością nie sprzeciwiał. Zbliżają
się wybory samorządowe. Może nasi wyborcy zastanowią się
wreszcie, czy warto oddawać głosy na kandydatów, którym
są obce polskie sprawy, którzy bagatelizują nasze
interesy? Tyle
pół żartem, pół serio. Dla
mnie osobiście mimo wszystko miłym akcentem związanym z
budynkiem czesko-cieszyńskiego ratusza, jest wspomnienie
wizyty prezydenta RP śp. Prof. Lecha Kaczyńskiego z 2008
roku, jedynej wizyty przedstawiciela Rzeczypospolitej
tej rangi w powojennej
historii Zaolzia. Na spotkanie w ratuszu zostali wówczas
zaproszeni tylko goście wyselekcjonowani przez gospodarzy
tego gmachu, ale na rynku przed budynkiem czekali na Pana
Prezydenta miejscowi Polacy z transparentem ZAOLZIAŃSCY
POLACY WITAJĄ PREZYDENTA LECHA KACZYŃSKIEGO.
Widziałam wówczas z
oddali, jak Pan Prezydent podszedł do zgromadzonych tam osób,
podając im kolejno rękę w serdecznym geście powitania.
Może ten drobny gest bliskości, ta nitka zrozumienia nawiązana
wtedy przed czesko-cieszyńskim ratuszem pomiędzy dziś już
tragicznie zmarłym Prezydentem RP i miejscowymi Polakami
nie została katastrofą pod Smoleńskiem definitywnie
przerwana? Wierzę,
że jeśli w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu w
Warszawie, dzięki również naszym głosom wyborczym zasiądzie
dr Jarosław Kaczyński, Brat Tragicznie Zmarłego
Prezydenta, podejmie On i tę tak nagle przerwaną nitkę
działania, którego początki obserwowaliśmy podczas
tegorocznej styczniowej wizyty Prezydenta Lecha Kaczyńskiego
w Pradze. Jestem dumna, że jeden z głosów na Jarosława
Kaczyńskiego, wrzuconych do urny w Cieszynie w pierwszej, a
jeśli będzie trzeba i w drugiej turze wyborów
prezydenckich, jest i będzie moim głosem. Cieszę się i z
tego, że podobnie jak ja głosują moi redakcyjni koledzy. Alicja
Sęk
|
|
|