23
listopada 2009
Artykuły:
Jak
daleko sięgają „czyste ręce”,
Stanisław
Gawlik
- tekst odrzucony przez Głos Ludu,
Świetlany wzór,
Alicja
Sęk
KARIERA „TADEUSZA DYZMY”
vel
Jak daleko sięgają
„czyste ręce”?
Żyjemy
tu sobie nad graniczną rzeką Olzą i wierzyć,
aż trudno uwierzyć. Pocztą elektroniczną spływają do nas różne
teksty, których fragmenty pozwolimy sobie przytoczyć. Rodzą się
liczne pytania: Czy to nasze rodzime Zaolzie, jest jeszcze tą samą
ziemią, którą było np. 80 lat temu? Czy to potomkowie tych samych
Polaków, którzy na Polonijnej wystawie w Poznaniu w r. 1929
prezentowali swój dumny narodowy i gospodarski dorobek? Czy to ziemia
tych samych ludzi,
którzy żyli tu
od wieków -
zapracowani, uczciwi, solidarni i prawi... niemalże aż do bólu!
„Tempora
mutantur...” W niespełna 80 lat od wymienionej poznańskiej
imprezy, dowiadujemy się z warszawskiej „Naszej Polski” (nr 4(691
str. 5 z 27.1.2009) że: „Wiceprezes
Kongresu Polaków w Republice Czeskiej był tajnym współpracownikiem
Sb”, zaś zaolziański Głos Ludu (organ Kongresu Polaków w RC)
pogardliwie i lekceważąco stwierdza w tym kontekście, iż ten
periodyk (Nasza Polska) jest nic nieznaczącym pisemkiem. Nie
umniejsza to jednak znaczenia treści artykułu, zamieszczonego w tym
piśmie pod tytułem „KASZTELANIN” Z ZAOLZIA. W podrozdziale „Czyste
ręce” agenta
czytamy tam m.in.:
„Na
wspomnianym już Zlocie Polaków (zaolziańskich - red.) w 1990 r.
Tadeusz Wantuła tłumaczył, że impreza ta ma na celu wyłonienie w
wyborach tajnych i bezpośrednich grupy 9 mocnych, zdecydowanych, rozsądnych
osób z czystymi rękami i otwartym mózgiem, które tworzyłyby
Radę Polaków ....(cytat za „Głosem Ludu”, polską gazetą na
Zaolziu z lutego 1990).
Czy
rzeczywiście (pisze dalej Nasza Polska) reprezentantami polskiej społeczności
[...] zostały wówczas osoby z czystymi rękami? Czy takie osoby
reprezentują tę społeczność dzisiaj? Część działaczy polskich
z Zaolzia od dawna miała co do tego wątpliwości. Idąc za ich
sugestiami, redakcja „Naszej Polski” wystąpiła do Instytutu Pamięci
Narodowej o materiały dotyczące samego Tadeusza Wantuły. Pod
sygnaturą Ka 0025/3230 zachowała się teczka personalna tajnego współpracownika
SB o pseudonimie KASZTELANIN nr ewidencyjny BB-13001. Zawartość
teczki nie pozostawia wątpliwości, że TW „Kasztelanin” to
Tadeusz Wantuła – zarówno data i miejsce urodzenia, jak i inne
dane osobowe zgadzają się z
jego oficjalnym życiorysem, który podawał m.in. wspomniany „Głos
Ludu”.
Z zachowanej w IPN teczki
wynika, że Wantuła został zarejestrowany jako TW 28.11.1987
przez Służbę Bezpieczeństwa w Cieszynie .... pozyskanie nastąpiło
na zasadzie dobrowolności....”
Głos Ludu zareagował na te dowody w lutym 2009 artykułem
zatytułowanym: TECZKĘ
KASZTELANINA ZBADAJĄ HISTORYCY. Od tamtej pory jednak minął już
prawie rok, lecz w sprawie Kasztelanina zapadł kamień w wodę i
cicho-sza.
14
listopada b.r. Głos Ludu opublikował na str. 3 krótką notkę pióra
Tadeusza Wantuły zatytułowaną „Listopad mnie nie zaskoczył”.
„Wierzyłem – i starałem się działaniem wspierać tę wiarę,
że ten system musi upaść [...] Trwały spotkania, dyskusje [...] Po
zmanipulowanym posiedzeniu plenum ZG (Zarządu
Głównego Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego – przyp. PBI-Z)
stało się jasne, że część działaczy – mocno związanych z reżimem
– zrobi wiele, by proces odnowy hamować”.
W świetle podanych wyżej
ustaleń Naszej Polski te słowa brzmią jak chichot historii !
Reakcji jednego z przedstawicieli pomówionej wyżej strony na
te wywody, zatytułowanej „Jak daleko sięgają „czyste ręce”? Głos Ludu, organ
Kongresu Polaków w RC, na który T. Wantuła ma wpływ, nie
opublikował. Redaktor naczelny tej gazety Wojciech Trzcionka odmówił
autorowi zamieszczenia jego tekstu m.in. słowami: „Proszę wybaczyć,
ale nie chcę wracać do tematu, który wałkowany był już dziesiątki
razy [...] nie mam zamiaru bawić się w pomówienia” (sic!).
Oto
tekst, którego publikacji Głos Ludu odmówił:
Jak
daleko sięgają „czyste
ręce“?
Posiadając
dziś wiedzę, której nie miałem przed 20 laty, zgadzam się w pełni
z wywodami opublikowanymi w Głosie Ludu z 14.11.2009 w
artykule „Listopad mnie nie zaskoczył“. Autor
rzeczywiście – jako
jedyny na naszym terenie – był w pełni przygotowany do skutecznego
działania w mętnych i niejasnych czasach po roku 1989.
To
przecież tylko on, jako nieodrodny syn Towarzysza nad Towarzyszami,
bez trudu mógł zostać totumfackim w komitecie powiatowym partii we
Frýdku-Místku. Wszak nasza delegacja z Jabłonkowa, czekająca
na przyjęcie przez sekretarza powiatowego KPCz do spraw
ideologicznych, by mu obowiązkowo przedstawić program Gorolskigo Święta,
widziała na własne oczy, jak swobodnie przemieszczał się w tym
gmachu od biura do biura.
Wielką
estymą musiał się również cieszyć u ówczesnych władz
centralnych. W czasie, gdy Radio Czechosłowackie prowadziło zajadłą
kampanię propagandową przeciwko polskiej Solidarności, on w gmachu
na Winohradach – bez obowiązku meldowania się na portierni i
czekania na przepustkę – swobodnie przechodził przez kordon strażników.
Te
wybitne zdolności na pewno zostały odpowiednio wykorzystane, gdy
dobrowolnie jako „Kasztelanin“
zgodził się pod koniec lat osiemdziesiątych współpracować
ze służbami bezpieczeństwa PRL-u. Do dziś natomiast nie wiadomo,
jaki to kuzyn T.W.– o identycznym imieniu i nazwisku – znalazł się
w spisie Petra Cibulky, obejmujacym tajnych współpracowników
czeskiej STB.
Jest
więc oczywistością, że dzięki „jasnemu“ postawieniu sprawy
„czystych rąk“, co pokazało się wówczas w Głosie Ludu, został
pierwszym przewodniczącym Kongresu Polaków, natomiast w
listopadzie 1989 „dobrowolnie“ zaproponował zebranym w
sali na Bożka w Czeskim Cieszynie, iż
jako „wybrany przez nich pełnomocnik“ będzie ich
reprezentować przed władzami FO (Forum Obywatelskiego) w Pradze. Te
działania nie przyniosły jednak spodziewanego efektu. Niepojęta,
„oportunistyczna“ świadomość zbiorowa spowodowała, że
„osoba tak predystynowana“ nie została wybrana do Tymczasowego
Zarządu Głównego. A szkoda! PZKO
na pewno nie byłoby dziś tam gdzie jest. Tej organizacji już by po
prostu nie było.
T.W.
wynagrodził to sobie objęciem mandatu posła (nominowanego), co
przyniosło społeczności polskiej na Zaolziu „niekwestionowane
korzyści“. Ojcem chrzestnym jego potomstwa został ówczesny
minister spraw wewnętrznych, on osobiście nawiązał kontakty z
wysokimi funkcjonariuszami Informacyjnych Służb Bezpieczeństwa, których
od czasu do czasu gości w swoich włościach. Sam stwierdza, że ważne
są - cyt.: „Dobre kontakty“ (patrz. cytowany artykuł w GL –
przyp. red. PBI-Z).
Z drugiej
strony, otoczony wysoką pieczą przedstawiciela władz RP, który mości
mu drogi do decydentów Rzeczypospolitej, stwierdził, że w pełni
nadaje się na Generalnego Dyspozytora. Sterując zwrotnicami i
manipulując światłami wprowadza jednak w błąd nieświadomych
sprawy, a ci w dobrej wierze zjeżdżają na przestawione tory. W
razie wypadku, lub nie daj Boże katastrofy, okaże się, że nie
zawinił dyspozytor, tylko maszyniści.
Widząc więc niestety „dziurę w całym“,
mam watpliwości czy bez uwarunkowań przyczynowo -
skutkowych osobnik
ten może być aż takim jasnowidzem.
Stanisław
Gawlik
, Nawsie
W korespondencji
elektronicznej do autora tego artykułu, którą otrzymaliśmy w
trybie „Prześlij dalej” czytamy m.in.:
a/ [ ...] nareszcie ktoś podniósł głowę, a z nim całe Zaolzie. Oby ten
tekst nie został zamieciony pod dywan [...] Znana jest formuła o
niespełnionych ambicjach jednostki. Trzeba to posłać na różne
strony [...] Jeśli Ci
tego nie wydrukują w GL /choćby w Hyde Parku/ (rubryka
zamieszczająca teksty z którymi się redakcja GL nie utożsamia –
przyp. PBI-Z)
to umieśćmy artykuł płatny. [...] dam Ci na niego połowę [...]
albo przesłać do Internetu [...]
D.
(autorka
znana redakcji PBI-Z)
b/ [...] Jak widzisz, nie ma i nie będzie dobrej woli,
(dotyczy odmowy
publikacji powyższego tekstu przez Redaktora Naczelnego GL –
przyp.red. PBI-Z:) by na łamach GL prezentować całe
spektrum poglądów, dotyczących niektórych nietykalnych na Zaolziu
dopóty, dopóki Rada Kongresu Polaków nie zmieni swego negatywnego
stanowiska do PZKO (Polskiego
Związku Kulturalno-Oświatowego).
Wydaje mi się jednak, że częściowo jesteśmy sobie winni sami
[...] przyczyniliśmy się własnymi siłami i za pomocą naszych członków
(członków PZKO – przyp.PBI-Z:) do umocnienia status quo, pozwalając
się wybrać do nic nie znaczącej Rady Przedstawicieli [...].
Zgodziliśmy się w ten sposób na
współuczestnictwo,
a równocześnie na
współodpowiedzialność
za funkcjonowanie/nie funkcjonowanie Rady
Przedstawicieli i CAŁEGO KONGRESU POLAKÓW W RC [...]. Pod naciskiem
odwoływania się do patriotyzmu oraz innych wzniosłych haseł o
jedności, nie rozbijaniu etc., daliśmy
się sprostytuować [...] z
własnej woli zrzekliśmy się Głosu Ludu, a przez to możliwości
wywierania wpływu na opinię publiczną, co szczególnie w chwili
obecnej sumiennie wykorzystuje jego wydawca – Rada Kongresu Polaków
oraz redaktor naczelny GL [...]
Co nam broni, abyśmy na istniejących stronach internetowych
publikowali swoje reakcje i punkt widzenia na to, co wypisuje
niedouczony i nie znający realiów naszego Zaolzia redaktor naczelny
GL? Jest to moim zdaniem jedna z niewykorzystanych naszych możliwości
docierania do świadomości czytelników GL [...]. R.
(autor
znany redakcji PBI-Z)
oprac.: Jan Leśny
„Świetlany
wzór”
Przyjęta kilka lat temu przez polski
parlament Ustawa o mniejszościach narodowych gwarantuje zamieszkałym
w Polsce mniejszościom daleko idące prawa rozwoju ich życia
narodowego. Niestety. Łatwowierni polscy deputowani nie umieli, bądź
nie chcieli umieścić w tym zapisie warunku, który ułatwiłby życie
również Polakom mieszkającym w krajach sąsiednich, jakiegoś
parytetu, zapisu o prawie do wzajemności.
Nas, zwykłych Polaków, zbulwersowała
ostatnio decyzja litewskiego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie
pisowni polskich nazwisk, decyzja, że „litewski
zapis nazwisk polskich obywateli Litwy to ich jedyna forma”,
decyzja niewątpliwie sprzeczna z europejskimi normatywami. Pisze o
tym polska prasa, protestują Polacy na Litwie, a także środowiska
wysiedleńców z Wilna, Wileńszczyzny, i innych obwodów dzisiejszej
Litwy oraz ich potomkowie. Mają oni w Polsce silne lobby, bo
powojennych wysiedleń z sowieckiej Litwy do Polski było bardzo dużo.
Zaolzan też Czesi po obu
dwudziestowiecznych wojnach światowych masowo wysiedlali do Polski i
to nie z kierowanej przez Moskwę komunistycznej Czechosłowacji, lecz
jeszcze za rządów polakożercy Beneša i jego
narodowo-socjalistycznej ekipy.
Zaolzie
zajmuje oczywiście znacznie mniejsze terytorium niż obwody z przewagą
polskiej ludności na Litwie. W tej sytuacji polskich zaolziańskich
wysiedleńców było „tylko” kilkadziesiąt tysięcy, a nie
kilkaset tysięcy. W Polsce znalazło się więc znacznie słabsze
zaolziańskie lobby, niż byłych mieszkańców wschodnich rubieży.
Zaolzianie wtopieni w środowiska lokalne, wkrótce stracili moc
przebicia. W ciągu 64 lat, które minęły od zakończenia II wojny
światowej, pomimo wysiłków czynionych przez Zaolzian, również i
tych mieszkających w Macierzy, Polacy w kraju po prostu zapomnieli o
swoich zaolziańskich rodakach. Nauczyli się wobec Czechów czołobitności.
Przystawali na niewiarygodne ustępstwa, szkodliwe dla Zaolzian
wiernych ojczyźnie swoich przodków. O Zaolziu jak gdyby zapomniano,
aż do chwili tegorocznych, nieprzemyślanych „przeprosin”
prezydenta RP na Westerplatte, gorzkich i bolesnych dla wiernych synów
i córek Zaolziańskiej Ziemi.
Jak
dotąd nie spotkałam na Zaolziu Polaka, który nie odczuł tych
przeprosin jako bolesnej, dotkliwej krzywdy. Mam oczywiście na myśli
prawdziwych Polaków, nie tych, którzy –
będąc na czeskim garnuszku –
cudzemu panu służą. Z nimi się po prostu nie spotykam, więc
peanów nie słyszałam i chyba ich nawet głośno nie wypowiadali, bo
po cóż mieliby się demaskować?
Polacy na Litwie, dzięki swej liczebności,
mają swoich reprezentantów w litewskim parlamencie. Mają nawet
swojego eurodeputowanego. Zaolzianie niestety mają swoich, lub nie do
końca swoich, przedstawicieli tylko w mało znaczących komisjach, na
przykład komisjach do spraw mniejszości narodowych, różnych
szczebli, gdzie ich prawa ludności autochtonicznej są kwestionowane
i odrzucane przy pomocy przedstawicieli egzotycznych mniejszości napływowych,
takich jak np. Wietnamczycy zainteresowani przyznawaniem prawa pobytu,
czy ułatwień w prowadzonym przez nich handlu oraz Grecy i Słowacy,
którzy nie są na tym terenie autochtonami.
W
zaolziańskim Głosie Ludu, zamieszczono 31 października b.r. artykuł
Danuty Chlup „Zaolzie ma być wzorem dla Litwy”. Dotyczył on
wizyty lidera Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, europosła Waldemara
Tomaszewskiego, który przybył na Zaolzie w celu zapoznania się -
cytuję: „z wdrażaniem dwujęzyczności
w warunkach Republiki Czeskiej. Przyznał, że nasz pozytywny przykład
ma być jednym z argumentów w walce o prawa mniejszości polskiej w
jego kraju”. Autorka przytacza też słowa towarzyszącego
koledze z Litwy, polskiego eurodeputowanego Bogusława Rogalskiego, że
– znowu cytat: „Litwa łamie
traktat ustanawiający wspólnotę europejską, a dokładnie jego
artykuł 13, który zakazuje jakiejkolwiek dyskryminacji ze względu
na pochodzenie społeczne i przynależność etniczną”, nie
wspominając, że to samo dotyczy i Zaolzia.
Pani
redaktor, pisząc o tym, że Zaolzie ma być wzorem dla Litwy,
zapomniała postawić pytanie, czy we wszystkim. Opisuje, że na
Litwie Polacy w dwóch rejonach – wileńskim i solecznickim tworzą
nawet większość (ok. 63 i ok. 80 proc. mieszkańców). Nie wspomina
przy tej okazji, że przed laty w niektórych zaolziańskich miejscowościach
Polacy stanowili prawie 100 proc. mieszkańców, że od dwudziestych
lat minionego wieku byli poddawani brutalnemu wynaradawianiu i że
paradoksalnie wysoki odsetek Polaków na Litwie można w jakimś
sensie przypisać sowietom, dla których nie stanowiło różnicy, czy
na Litwie mieszka Polak, czy Litwin. Liczył się wyłącznie „sowieckij
czeławiek”. Czyżby więc pan poseł Tomaszewski przybył na
Zaolzie, by dowiedzieć się jak potoczą się dalej losy Polaków,
mieszkańców wolnej Litwy? Pod tym względem zaolziański przykład
może być rzeczywiście miarodajny, bo o respektowaniu
demokratycznych zasad współżycia nie świadczy kilka polskojęzycznych
– często zamazywanych tabliczek, zamieszczonych pod czeskimi
tablicami z nazwami miejscowości. Nazwiska, a zwłaszcza imiona też
na Zaolziu pozmieniano. Wystarczy spojrzeć w Głosie Ludu na podpisy
pod zdjęciami uczniów zaolziańskich, polskich szkół. Obawiam się,
że nie pouczono Pana Posła, jakie perspektywy czekają Jego Rodaków
na Litwie, jeśli Litwini posłużą się czeskim przykładem.
W
artykule pani Chlup nie ma ani słowa o łamaniu praw mniejszościowych
przez Czechów, którzy wprawdzie uchwalili wiele przepisów
korzystnych dla mniejszości narodowych, ale ich nie realizują, zaś
w nielicznych przypadkach ich wdrożenia są one nagminnie łamane, a
to zarówno przez czeskie urzędy, jak i przez nienawistną napływową
ludność czeską, jej potomków urodzonych już na Zaolziu i renegatów,
świadomych lub nie - historii regionu oraz faktu, że to mocno już
zdziesiątkowani Polacy, a nie Czesi są na tym terenie autochtonami.
Ostatnio otrzymujemy do redakcji liczne
przyczynki z terenu, które niestety świadczą o tym, że
kierownictwo Rady Kongresu Polaków, na czele z Józefem Szymeczkiem,
widniejącym na zdjęciu zamieszczonym w GL razem z posłem
Tomaszewskim, zamiast podzielić się zaolziańskimi problemami z
przybyłymi na Zaolzie europosłami, którzy mogliby stanąć w
europarlamencie również w obronie interesów zaolziańskich Polaków,
szerzą proczeską propagandę, niezgodną ani z prawdą, ani z
interesem zaolziańskiej ludności, wyrządzając w ten sposób
niepowetowane szkody swoim współziomkom, których niby to
reprezentują.
Dla przykładu podaję fragment pewnego
czeskiego internetowego forum dyskusyjnego, skierowany do naszej
redakcji przez jednego z Czytelników:
Witam!
Na
facebooku powstała nowa czeska grupa, która postuluje zniesienie na
Zaolziu polskich napisów. Grupa nazywa się: „Skupina proti polským(dvojjazyčným)
značkám v ČR!!” (Grupa
przeciwników polskich (dwujęzycznych) tablic miejscowości w RC –
tłumaczenie A.S.). Tylko w przeciągu ostatnich dwóch dni zgłosiło do niej
akces prawie tysiąc osób. Jeśli ktoś z Was ma ochotę zabrać głos
w tej sprawie, serdecznie zapraszam.
P.S.:
Oto
kilka wymownych wypowiedzi z forum tej grupy:
-
Filip Sikora: „Česko není hromada hnoje vy prasata Polské asi vam
to tak připadá když se serete všude" (Republika
Czeska to nie kupa gnoju. Wy polskie świnie sobie to tak wyobrażacie,
bo wsrywacie się wszędzie – tłum.A.S.)
-
Filip Sikora: „Co Kámen to potok co POLÁK TO KOKOT" (nieprzetłumaczalny idiom, sugerujący, że każdy Polak to głupek – tłum.
A.S)
-
Vojta Zaremba: „To budete čumět!:D Když to jde v Litvě, proč by
to nemělo jít i u nás:D Polská menšina protestuje proti porušování
práv menšin v Litvě, prosí o pomoc Topolánka (Jeszcze zobaczycie! D Jeśli można na Litwie, to dlaczego nie u nas:
D Polska mniejszość protestuje przeciwko naruszaniu praw mniejszościowych
na Litwie, prosi Topolánka o pomoc – tłum.
i podkreślenie A.S.)
-
David Swaczyna– A.S.):
„oni jsou všude, je to jako mor!!" (oni
są wszędzie, to jak zaraza – tłum. A.S.)
-
Monika Kafonková: „Polský jazyk je odporný....nechci aby hyzdil
naše značky!!!" (Język
polski jest wstrętny... nie chcę, by szpecił nasze znaki drogowe
– tłum. A.S.)
Sikora, Zaremba, Swaczyna. Jakże piękne polskie nazwiska! Dziadek i babcia
tych młodych ludzi zapewne słowa po czesku wyrzec nie umieli.
Nienawiści, która zionie z tych postów
nauczyły ówczesną młodzież, a zwłaszcza jej potomków
szkoły, budowane na polskiej ziemi, od chwili zajęcia przez czeskich
przybyszów zachodniej części Śląska Cieszyńskiego w latach
dwudziestych ubiegłego stulecia. Czeskie szkoły, budowano na ziemi,
gdzie uprzednio Czechów prawie nie było, w celu czechizowania
polskiej ludności autochtonicznej.
Przytoczone posty są jednym z efektów nienawiści wpajanej
w tych szkołach młodzieży.
Może
więc, zamiast chwalić czeskie władze za umożliwienie powieszenia
kilku systematycznie zamazywanych i opluwanych tablic, warto było
poruszyć przed eurodeputowanymi z Polski i Litwy powyższe bolesne
problemy, zamiast częstować ich „kawką z czeskiego garnuszka”
przybliżyć nękające Zaolzian problemy, wcale nie takie odległe od
tych, które nękają Polaków na Litwie.
12
listopada b.r. Głos Ludu opublikował wywiad zastępcy redaktora
naczelnego, Tomasza Wolffa z Michałem Mackiewiczem, prezesem Związku
Polaków na Litwie. Wywiad kończy się słowami rozmówcy:
„Niestety, są naruszane nasze podstawowe prawa, państwo litewskie
chce nas asymilować, nazywając to integracją. My chcemy zachować
naszą tożsamość, nie poddajemy się jednak, będziemy walczyć o
nasze prawa, o polskość”.
Skąd
my to znamy? Ano stąd, że na Zaolziu ciągnie się ten proces
pozornej „integracji” już od ponad 90 lat, jako
walka silniejszego ze słabszym. Różnica polega obecnie wyłącznie
na tym, że Polacy na Litwie cieszą się wsparciem polskich władz w
kraju, tak jak cieszyli się nim zaolzianie w międzywojennym
dwudziestoleciu. Nikt z nas – Polaków
– nie nazywa „grzechem” zajęcia Wileńszczyzny przez wojsko
gen. Żeligowskiego, bo podobnie jak ongiś Zaolzie, zajęte zbrojnie
przez Czechów w r. 1919, była to odwiecznie polska ziemia,
zamieszkiwana w ogromnej większości przez rdzennych Polaków. Zarówno
Polakom na Litwie, jak i na Zaolziu należy się niewątpliwie
niezbywalne prawo do stosowania historycznego nazewnictwa oraz do posługiwania
się imionami i nazwiskami nie zniekształconymi przez lokalnych, napływowych
nacjonalistów. Istniejące czeskie prawodawstwo poprawną pisownię
polskich nazwisk wprawdzie formalnie gwarantuje, lecz w praktyce jest
przez Czechów rzadko dotrzymywane.
Alicja
Sę
k
|